Łączy Nas Piłka
„On u mnie grał”. Zdanie będące wykrzyknikiem.
Zdanie kończące to poprzedzające. Szyk słów opisujący jego życie. Adam stale
opowiadał o Tym i Tamtej, jak w latach jego sportowej działalności trenowali
pod jego okiem, jak kopali piłkę i siebie po nogach. Przecież był nie byle kim,
choć jego dzieciństwo, jego starość już właściwie taka nijaka. Trener brzmi
dumnie. Liczby mówiły za siebie: kilka tysięcy chłopców i kilkadziesiąt dziewcząt.
To z tych cyfr tworzył drużyny, ustawiał naprzeciwko siebie w
jedenastoosobowych formacjach, jak pionki na szachownicy. Patrzył i krzyczał Krzysiek
na C4, a Rafał na B2, Joasia jest królową, a Wiesława gońcem. Zawodnicy i
zawodniczki słuchając się trenera, przemieszczając się z jednego pola na drugie
tkali jakże niebezpieczną dla przeciwnika pajęczynę jego taktyki. Adam stojąc
przy bocznej linii boiska intensywnie gestykulował rękami, tak nimi wymachiwał,
że z murawy wyglądało to tak, jakby zamiast dwóch rąk miał ich co najmniej
cztery. Między innymi stąd jego przydomek Pająk. Szybki i niewysoki. Na
emeryturze prędkość zastąpiła powolność ale wzrostu mu nie ubyło. On zawsze
stał wyprostowany, jakby połknął kij od szczotki, zassał całe powietrze wypinając
klatkę piersiową, tak, że innym brakowało i na zdjęciach wychodzili
przygarbieni, sflaczali, a Adam swym mikrym wzrostem ich przewyższał. Wieszał
zdjęcia na ścianach pokoju i często pytał odwiedzające go osoby Poznajesz
mnie? A gdzie ja tu jestem? Na starość
błyskawiczne ruchy ciała powodujące problemy w doliczeniu się u niego ilości
kończyn, zamienił na dwie kule ortopedyczne, bez których nie wychodził z
mieszkania. Zmysł taktyczny, dający mu przewagę nad przeciwnikiem, który wpadał
w sieć, a drużyna Adama piłkę ładowała do bramki, pozostał. Pająk potrafił się
dzielić tym co otrzymał ale nie tym co kupił. Powtarzał zawsze Bierz za
darmo dostałem! i otwierał lodówkę, gdzie oprócz jedzenia trzymał czekolady
i kazał sobie wybrać, tylko nie mleczną, bo on taką lubi. Potem z chlebaka
oddawał pieczywo. Czasami było go tak dużo, że pod miękkimi kromkami chleba leżały suche,
pokryte pleśnią bułki. Drożdżówki mroził, upychając do zamrażalnika. Niektóre
się do niego przyklejały i czekały do Wiosny, bo Adam dopiero wraz z nadejściem
roztopów rozmrażał lodówkę. Jedzenia miał zawsze nadmiar, ponieważ jak sam
mówił Co to dla mnie, a potem uśmiechając się, przy jednoczesnym
zamykaniu lewego oka, rzucając tym prawym w kierunku rozmówcy zadawał pytanie,
na które odpowiedź znali wszyscy, którym nie był obcy: Ty nie wiesz ile ja
potrafię zjeść? Patrząc na jego sylwetkę, na żywność, której stale
przybywało zamiast ubywać, odpowiedź jaka się nasuwała to niewiele i była zaprzeczeniem jego bałwochwalczych słów odnośnie
swoich konsumpcyjnych możliwości. Nic bardziej mylnego. Jedzenie było jedną z
jego kilku przyjemności. Adam często sięgał po alkohol. Lubił wypić ale
nie afiszował się z tym, a w niedużym mieszkaniu puszki po piwie i butelki nie
zdobiły stołu. Chował je, po uprzednim zgnieceniu, wypiciu do dna i zakręceniu,
do szuflad oraz szafy. Kiedy gość pomagający mu w poszukiwaniach skarpet odkrył
przypadkowo dowody, Pająk zawsze mówił, że to nie jego tylko poprzedniego
gościa, który był, pił, a potem poszedł zapominając zabrać, bo przecież on od
takich trunków stroni. Na pewno nie palił papierosów. Przeganiał wszystkich,
którzy próbując wykorzystać jego dobre serce próbowali zakurzyć w jego w
mieszkaniu, bo na podwórku zimno albo deszcz leje. Dym papierosowy przewijał
się w jego opowieściach o śmierci, jako główny bohater. Czarny charakter, z
którym przyjaźń prędzej, czy później zwiastowała koniec żywota. Później do jego
historii dołączyła także kawa i kiedy mówił o zgonie znanej mu osoby, za
zabójców uważał te dwie używki. Opisywał jak to życie Tego, czy Tamtej składało
się z picia małej czarnej i zaciągania się dymem papierosowym, a wszystko
pomiędzy przestawało mieć znaczenie. O osobach, które u niego grały wypowiadał
się z szacunkiem. Bez względu na to, jak im się wiodło w życiu. Miał w jednym z
segmentów karteczkę, a na niej nazwiska tych, którzy byli już po tamtej
stronie. Liczył przed pierwszym listopada ile zniczy ma kupić, a tak naprawdę
to zapalał je w swojej głowie. Nie lubił się kąpać. Może inaczej, lubił ale
rzadko się dopominał. Jak już poprosił o pomoc, bo przecież z tymi kulami, to
co najwyżej mógł dojść do brodzika ale nie do niego wejść, to zwykle czasu nie
było, gdyż zaraz wychodził. Przy następnym spotkaniu, nawet jeżeli było dnia
następnego, mówił, że rozmawiał z sąsiadką i ona mu plecy wyszoruje. A jej
mówił, że On i tak się sam umyje i tak mijały tygodnie, czasami miesiące. Tak
właściwie to może brak częstego mycia obdarował go żelazną odpornością.
Oczywiście zaraz po sportowym trybie życia. Jego dieta była na swój sposób urozmaicona. Miał swoje
ulubione dania jak zupy, wśród których na pierwszym miejscu był barszcz. Musiał
być gęsty i pożywny jak jego życie. Uwielbiał też frytki ale wraz z wiekiem
zapomniał jak się je smaży. Na patelni robił z nich małe, czarne kiełbaski.
Zostawiał na noc w oleju, niczym śledzia, żeby dnia następnego znowu
podgrzewać. Potem zdarzało mu się spędzić dzień następny kursując pomiędzy
pokojem, a toaletą. Nauczony doświadczeniem, kiedy zaczął się stołować poza
mieszkaniem, pierwsze co robił to przeprowadzał oględziny danego lokalu.
Wchodził i wypatrywał gdzie jest WC. Jak daleko jest od stolików, baru. Czy
drzwi nie są zakluczone i najważniejsze, czy jest papier toaletowy. Jeżeli były
same plusy to od konsumpcji obiadu w takim miejscu mogła go już tylko odwieźć
cena serwowanych dań. Z czasem okroił swoją listę życzeń, zabierając papier z
domu i nosząc go w kieszeni. Powód był taki, że większość barów dysponowała,
szarym, zwykłym, najtańszym, a on miał arystokracką pupę i musiał się podcierać
pachnącym, najlepiej kolorowym. Jak sam mówił Oberkow to szlacheckie
nazwisko i do czegoś zobowiązuje! Może dlatego władze miasta przyznały mu
opiekę środowiskową. Jak to wyglądało, szlachcic, a bez służącej, lokaja. Adam
się ucieszył, że w końcu znowu będzie mógł trenować. Jak zaczynał zajęcia z
młodzieżą to zainteresowanie było małe. Na początku przyszedł chłopak, który
wzrostem go przewyższał. Byli tylko we dwóch. Teraz ten młodzieniec gra na
ligowych boiskach i może go w telewizorze obserwować. Jego czarno białe życie
zamienił na to, na kolorowym ekranie. Pająk znowu był w swoim żywiole. Kiedy
tylko przyszła opiekunka i byli już po wymianie uprzejmości rozpoczął
wymachiwanie rękami dołączając głośną werbalizację. Wyglądał nie jak trener, a
kierujący na skrzyżowaniu ruchem samochodowym policjant. Brakowało mu tylko
gwizdka, bo czapkę z daszkiem miał. Najpierw krzesło, potem stół! Tak
się zapędził, w tym co robił, że zapominał o kulach, ściskanych przez jego
dłonie, przez co zbił żyrandol i potłukł kubek. Pani dysponowała dużym
doświadczeniem zawodowym. Była takim Adamem tylko, że w swoim środowisku
pracowniczym i przede wszystkim jeszcze nie na emeryturze. Ciągle w treningu.
Pająk po tej krótkiej euforii, widząc, że kobieta stanęła z dala od niego i
obserwuje, uspokoił się. Była w bezpiecznym miejscu, gdzie nawet maksymalnie
prostując swoje ręce, z przedłużkami w postaci kul, nie mógł jej sięgnąć, a
spadające z sufitu potłuczone, szklane elementy nie wymagały od niej stosowania
uników. Tego mu brakowało, spokoju. Okazało się, że po mieszkaniu może
przemieszczać się bez wsparcia lasek. Poproszony przez kobietę zmiótł szkło z
podłogi. Przeprosił, bo umiał się zachować. Pracy oddał siebie. Wraz z wiekiem
przestał wiedzieć kim jest. Trenerem, czy człowiekiem. Mówił tak głośno, że
sąsiadka myślała, iż jest u niej w
mieszkaniu. Kiedyś nocą słysząc Strzelaj! Dobij! modliła się o szybką
śmierć, żeby tylko nie spudłował, bo kaleką być nie chciała. Ciemność w pokoju
bez okien przywodziła jej na myśl, że już po wszystkim, że teraz tylko musi
poszukać jakiegoś znaku gdzie się udać i wtedy dobiegł wyraz Kurwa! O
zmarłych źle się nie mówi myślała i wtedy głośne Wracaj skąd Cię
wypierdolili. Tak się tym przeraziła, że następnego dnia w kościele
przesiedziała do wieczora. Kłaniać się zaczęła sąsiadom. Opowiadać najbliższym
znajomym, że przeżyła śmierć kliniczną i Bóg ją zawrócił, żeby się zmieniła.
Adam lubił oglądać mecze nocami, ponieważ często za dnia spał. U niego światło
było cały czas włączone, okna zasłonięte, zamknięte, bo latem muchy, a zimą
zimno. Tłumaczył to także zamiłowaniem do czytania lokalnej prasy, jak i tej
ogólnopolskiej, kolorowej, w której jest więcej zdjęć niż tekstu. Siadał na
łóżku z gazetą w rękach i pochylał się do przodu zamiast przybliżać ją do
twarzy. Zamykał jedno oko, a to drugie tak się szeroko otwierało, tak bardzo
zwiększało swoją objętość, iż miało się wrażenie, że on ma tylko jedno, nie
prawe, ani lewe tylko trzecie. A tak się rozszerzając przesuwało się ono na
środek. Przy łóżku stało plastikowe wiadro, takie od mopa, do którego nocą
sikał. Tak pochylony nad tym wiadrem, zasłonięty gazetą, przywodził na myśl
osobę, która zwraca, to, czego z tych przeczytanych informacji nie strawiła. Mu
służyły zazwyczaj tylko rubryki sportowe, nekrologi i program telewizyjny. On
u mnie grał mówił i przybliżał się jeszcze bardziej do papierowego
prostokąta, którego ciemny cień rzucany na wykładzinę był mylony przez
opiekunkę z mokrym śladem po moczu. Pytała: Panie Adamie może czas na
pieluchomajtki? Z uśmiechem odpowiadał: Jak dożyjesz moich lat, to
srając będziesz musiała się trawy trzymać! Adam spał na łóżku jak z bajki o
„Księżniczce na ziarnku grochu”. Gąbczasty materac przykrywały dwie, puchowe
kołdry, żeby było miękko. Okrywał się także dwiema, a pod poduszką i w jej
poszewce chował elementy damskiej bielizny. Majteczki, majtki, biustonosze,
skarpetki, rajstopy. Różne kolory, rozmiary. Przyłapany przez opiekunkę przy
zmianie pościeli twierdził, iż dostał to za darmo od właściciela sklepu z tanią
odzieżą. Mówił, że zbierał to dla tej sąsiadki pomagającej mu przy kąpieli i
można by to uznać za wyjaśnienie wystarczające, gdyby nie powycinane ze
świerszczyków, powkładane między ubrania, zdjęcia nagich kobiet. To była Adama
melatonina. Wstając rano rwał z rolki papier na prostokątne skrawki. Równe
dzięki fabrycznie zrobionym nacięciom. Układał je w łazience jeden obok
drugiego. Nie tworzył dużej, wielowarstwowej wieży, takiej papierowej jangi. Te
prostokąty przypominały bardziej odwrócone karty do gry w memory, do układania
pasjansa. Wraz z upływem dnia znikały w drewnianej skrzyneczce. Pogniecione,
zużyte nie lądowały w klozecie. Miały spłonąć w piecu i to bez względu na porę
roku. Czasami Pająk wyrzucał je do foliowego worka i prosił opiekunkę, by je wyniosła
do kosza na śmieci. Kiedyś toaletę mu zapchało. W nocy wylało z niej jak z
gejzera i mieszkanie zamieniło się w basen. Kiedy się obudził łóżko stało w ekskrementach i pomimo tego, że
ten wyciek spowodowany był wadliwą instalacją wodociągową i miał miejsce tylko
raz, właśnie wtedy, Adam nigdy już nie wrzucił papieru toaletowego do klozetu
nawet jak się podcierał. Na stare lata ubierał się w koszulki znanych klubów
piłkarskich. Przemieszczając się po chodnikach o kulach, w barwach klubowych
mistrza Niemiec, Włoch, czy Hiszpanii, z czapeczką otrzymaną z działu promocji,
na której widniała nazwa miasta, był rozpoznawany z daleka. Zimą z tych
charakterystycznych elementów ubrania pozostawały kule, a czapkę zamieniał na
cieplejszą, bez daszka i zawsze musiała być nałożona napisem na czoło. On u
mnie grał! w jego ustach brzmiało jak wyróżnienie, jak powód do dumy dla
adresata tego zdania. Może tak było, dopóki Pająk za przejście tą sportową
drogą, na której to On zamykał i otwierał szlaban, nie zaczął domagać się zbyt
wysokiego myta. Początkowo płacono zwykłym, szczerym dziękuję ale potem
wkroczył materializm. Najchętniej dzielili się z nim Ci wdzięczni do śmierci.
Trener uratował im życie przyjmując na trening, bo w rodzinnym domu za wzór
była butelka wódki. Reszta dawała jak chciała, ponieważ nie czuła, że ma
obowiązek, a nawet jeśli, to spłacała to dobrem wobec innych ludzi będących w
potrzebie. Adam nie miał dzieci choć, jako swoje potomstwo uważał wszystkich i
wszystkie grające w jego drużynie i na stare lata domagał się od nich
utrzymania. Po prostu twierdził, że mu się należało. Pajęczynę tkał już dla
siebie. Wychodził przed południem i udawał się na przystanek, gdzie kierowcy
autobusów miejskich widzieli go z daleka. Tylko on stał najbliżej krawędzi chodnika
i machał kulami, jak autostopowicz ręką. Jechał do centrum miasta gdzie
rozpoczynał swoją drogę powrotną do mieszkania. Powoli, na czterech nogach,
przemieszczał się chodnikami w kierunku miejsc pracy byłych piłkarzy i
piłkarek. Wchodził do sklepu, urzędu, biura i prosił o pieniądze, żywność,
ubrania, różnego rodzaju gadżety. I tak od Zbyszka do Iwony, a potem od nowa.
Raz w miesiącu jedne odwiedziny, gorzej niż ksiądz po kolędzie. Niektórzy
nazywali go dziadkiem. Drzwi nie zamykał za dnia i młodzi mogli do niego wejść
bez pukania i choć nie był zły to nie omieszkał nadmienić, że kultura tego
wymaga. Siadali na krzesło i rozmawiali z nim o sporcie, o swoich problemach, a
on jak na dziadka przystało w jednym z nich pomóc potrafił, ratował ich
gotówką. Dziadkowe pożyczki, które nie były przez wnuczków i wnuczki spłacane.
Młodzi przekładali terminy oddania pieniędzy, a on im ufał i dawał kolejną
niewielką kwotę, taką adekwatną do swojego wzrostu. Któregoś razu na kilka dni
znikną mu dowód, a po kilku tygodniach listonosz dostarczył pierwsze listy z
bankową korespondencją odnośnie zadłużenia, które rzekomo to on zaciągnął. I
tak, go też dopadła metoda na wnuczka. Na nic się zdały tłumaczenia, że to
niemożliwe, żeby danego dnia był w tym mieście, skoro dzieli go od niego 200 kilometrów, że dowód na dowód, że to nie on, to właśnie dowód, który mu zginął.
Długi rosły, a Adam spłacał je wybiórczo i tylko te, które rozłożono mu na
niskie raty., zresztą nie czynił tego systematycznie. Liczył na to, że wnuczęta
oddadzą, że tak jak on im się przydał, tak teraz oni pomogą lecz został sam z
długami, a nie z wnuczętami. Adam uwielbiał śpiewać. Nucił pod nosem melodię i
nagle z jego gardła poprzez usta wydobywały się słowa starej przyśpiewki,
bardzo wiekowej ponieważ tekst był zazwyczaj znany tylko jemu. Nie potrzebował
jednak, aby ktoś się do niego dołączał i nawet był dumny z siebie, że on
jeszcze to zna, a inni nawet o tym nie słyszeli. Najczęściej dzielił się z
innymi piosenką o Słońcu, którego promienie rozświetlały mrok ludzkich dusz.
Słowa refrenu brzmiały następująco: Słońce złociste w promieniach swych wam
daje, tą wielką moc, tą siłę, by ziemię uczynić rajem. Któregoś czwartku
drzwi do jego mieszkania były zamknięte. Nie zdziwiło to tych, którzy zapukali
w nie tego dnia. A gości miał sporo. Najpierw przyszedł listonosz z emeryturą.
Miała być pierwszą przez niego mu wypłaconą od momentu kiedy na nią przeszedł.
Wcześniej pobierał w placówce bankowej, w której miał założone konto lecz tego
miesiąca postanowił, iż będzie odbierał w domu. Taka wygoda, z której sam też
chciał skorzystać. Po listonoszu stukali przyjaciele, nie jego tylko jego
emerytury. Było ich sporo. Pojawiali się w dzień wypłaty pieniędzy, często dnia
następnego, aby później znikać, zmieniając żerowisko. Światło włączone przez
całą dobę stało się widzialne na zewnątrz mieszkania dopiero po zmroku. Żółć
przebijała się przez zasłony na oknach w pokoju. Telewizor był włączony, a
wśród dźwięków z jego głośników nie słyszało się donośnego, grubego głosu Adama.
Ekran błyskał niczym niebo zapowiadające burzę. Było głośno prawie jak zwykle,
a jednak za cicho, żeby sąsiadka zza ściany mogła usnąć. Żeby nie brak tego
jednego dźwięku, tego mamrotania samego do siebie, to by zasnęła, a tak całą
noc nasłuchiwała. Rano przyszła opiekunka z kluczem. Drzwi były zamknięte, więc
włożyła go do zamka. Przekręcając usłyszała z tyłu głos sąsiadki chyba go
nie ma ale... , w tym momencie z drugiej strony drzwi dźwięk metalu
uderzającego o podłogę zatrzymał resztę słów. To klucz Adama wypadł z zamka na
betonową posadzkę. Wtedy już wiedzieli, że jest. Powolnym krokiem przeszli
przez kuchnię. Pchnęli drzwi pokoju, które w związku z tym, że były drewniane
swoją wagą powodowały, iż otwierały się powoli. Nigdy nie skrzypiały, aż do tego
momentu, co spowodowało pojawienie się gęsiej skórki na ramionach obu pań.
Łóżko było puste, krzesła też. A jednak gdzieś wyszedł pomyślały.
Wszystko wskazywało, że chyba do sklepu po drugiej stronie ulicy. Włączone
światło, telewizor, niepościelone łóżko, talerze z posiłkiem na stole, tak,
jakby przed chwilą tam był. Wtedy pojawiła się mucha. Nie wiadomo skąd. Ten
najbardziej znienawidzony przez Adama owad zaczął fruwać po pokoju wesoło
demonstrując swoją obecność bzyczeniem. Usiadł na telewizorze, segmencie, na
talerzu gdzie zanurzył głowę w zimnej już zupie. Potem chwilę odpoczął na
przewróconej, niedopitej butelce Krupniku, żeby zanurkować pod stół i wylądować
na zimnym, sinym czole Adama. Pająk padł jak mucha powiedziała sąsiadka
do opiekunki i zaczęła obchodzić mieszkanie mamrocząc coś pod nosem, a jedyne
zrozumiałe słowa z tego co mówiła to teraz będzie moje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz