poniedziałek, 27 maja 2019


 Łączy Nas Piłka


„On u mnie grał”. Zdanie będące wykrzyknikiem. Zdanie kończące to poprzedzające. Szyk słów opisujący jego życie. Adam stale opowiadał o Tym i Tamtej, jak w latach jego sportowej działalności trenowali pod jego okiem, jak kopali piłkę i siebie po nogach. Przecież był nie byle kim, choć jego dzieciństwo, jego starość już właściwie taka nijaka. Trener brzmi dumnie. Liczby mówiły za siebie: kilka tysięcy chłopców i kilkadziesiąt dziewcząt. To z tych cyfr tworzył drużyny, ustawiał naprzeciwko siebie w jedenastoosobowych formacjach, jak pionki na szachownicy. Patrzył i krzyczał Krzysiek na C4, a Rafał na B2, Joasia jest królową, a Wiesława gońcem. Zawodnicy i zawodniczki słuchając się trenera, przemieszczając się z jednego pola na drugie tkali jakże niebezpieczną dla przeciwnika pajęczynę jego taktyki. Adam stojąc przy bocznej linii boiska intensywnie gestykulował rękami, tak nimi wymachiwał, że z murawy wyglądało to tak, jakby zamiast dwóch rąk miał ich co najmniej cztery. Między innymi stąd jego przydomek Pająk. Szybki i niewysoki. Na emeryturze prędkość zastąpiła powolność ale wzrostu mu nie ubyło. On zawsze stał wyprostowany, jakby połknął kij od szczotki, zassał całe powietrze wypinając klatkę piersiową, tak, że innym brakowało i na zdjęciach wychodzili przygarbieni, sflaczali, a Adam swym mikrym wzrostem ich przewyższał. Wieszał zdjęcia na ścianach pokoju i często pytał odwiedzające go osoby Poznajesz mnie? A gdzie ja tu jestem?  Na starość błyskawiczne ruchy ciała powodujące problemy w doliczeniu się u niego ilości kończyn, zamienił na dwie kule ortopedyczne, bez których nie wychodził z mieszkania. Zmysł taktyczny, dający mu przewagę nad przeciwnikiem, który wpadał w sieć, a drużyna Adama piłkę ładowała do bramki, pozostał. Pająk potrafił się dzielić tym co otrzymał ale nie tym co kupił. Powtarzał zawsze Bierz za darmo dostałem! i otwierał lodówkę, gdzie oprócz jedzenia trzymał czekolady i kazał sobie wybrać, tylko nie mleczną, bo on taką lubi. Potem z chlebaka oddawał pieczywo. Czasami było go tak dużo, że pod  miękkimi kromkami chleba leżały suche, pokryte pleśnią bułki. Drożdżówki mroził, upychając do zamrażalnika. Niektóre się do niego przyklejały i czekały do Wiosny, bo Adam dopiero wraz z nadejściem roztopów rozmrażał lodówkę. Jedzenia miał zawsze nadmiar, ponieważ jak sam mówił Co to dla mnie, a potem uśmiechając się, przy jednoczesnym zamykaniu lewego oka, rzucając tym prawym w kierunku rozmówcy zadawał pytanie, na które odpowiedź znali wszyscy, którym nie był obcy: Ty nie wiesz ile ja potrafię zjeść? Patrząc na jego sylwetkę, na żywność, której stale przybywało zamiast ubywać, odpowiedź jaka się nasuwała to niewiele i była zaprzeczeniem jego bałwochwalczych słów odnośnie swoich konsumpcyjnych możliwości. Nic bardziej mylnego. Jedzenie było jedną z jego kilku przyjemności. Adam często sięgał po alkohol. Lubił wypić ale nie afiszował się z tym, a w niedużym mieszkaniu puszki po piwie i butelki nie zdobiły stołu. Chował je, po uprzednim zgnieceniu, wypiciu do dna i zakręceniu, do szuflad oraz szafy. Kiedy gość pomagający mu w poszukiwaniach skarpet odkrył przypadkowo dowody, Pająk zawsze mówił, że to nie jego tylko poprzedniego gościa, który był, pił, a potem poszedł zapominając zabrać, bo przecież on od takich trunków stroni. Na pewno nie palił papierosów. Przeganiał wszystkich, którzy próbując wykorzystać jego dobre serce próbowali zakurzyć w jego w mieszkaniu, bo na podwórku zimno albo deszcz leje. Dym papierosowy przewijał się w jego opowieściach o śmierci, jako główny bohater. Czarny charakter, z którym przyjaźń prędzej, czy później zwiastowała koniec żywota. Później do jego historii dołączyła także kawa i kiedy mówił o zgonie znanej mu osoby, za zabójców uważał te dwie używki. Opisywał jak to życie Tego, czy Tamtej składało się z picia małej czarnej i zaciągania się dymem papierosowym, a wszystko pomiędzy przestawało mieć znaczenie. O osobach, które u niego grały wypowiadał się z szacunkiem. Bez względu na to, jak im się wiodło w życiu. Miał w jednym z segmentów karteczkę, a na niej nazwiska tych, którzy byli już po tamtej stronie. Liczył przed pierwszym listopada ile zniczy ma kupić, a tak naprawdę to zapalał je w swojej głowie. Nie lubił się kąpać. Może inaczej, lubił ale rzadko się dopominał. Jak już poprosił o pomoc, bo przecież z tymi kulami, to co najwyżej mógł dojść do brodzika ale nie do niego wejść, to zwykle czasu nie było, gdyż zaraz wychodził. Przy następnym spotkaniu, nawet jeżeli było dnia następnego, mówił, że rozmawiał z sąsiadką i ona mu plecy wyszoruje. A jej mówił, że On i tak się sam umyje i tak mijały tygodnie, czasami miesiące. Tak właściwie to może brak częstego mycia obdarował go żelazną odpornością. Oczywiście zaraz po sportowym trybie życia. Jego dieta była  na swój sposób urozmaicona. Miał swoje ulubione dania jak zupy, wśród których na pierwszym miejscu był barszcz. Musiał być gęsty i pożywny jak jego życie. Uwielbiał też frytki ale wraz z wiekiem zapomniał jak się je smaży. Na patelni robił z nich małe, czarne kiełbaski. Zostawiał na noc w oleju, niczym śledzia, żeby dnia następnego znowu podgrzewać. Potem zdarzało mu się spędzić dzień następny kursując pomiędzy pokojem, a toaletą. Nauczony doświadczeniem, kiedy zaczął się stołować poza mieszkaniem, pierwsze co robił to przeprowadzał oględziny danego lokalu. Wchodził i wypatrywał gdzie jest WC. Jak daleko jest od stolików, baru. Czy drzwi nie są zakluczone i najważniejsze, czy jest papier toaletowy. Jeżeli były same plusy to od konsumpcji obiadu w takim miejscu mogła go już tylko odwieźć cena serwowanych dań. Z czasem okroił swoją listę życzeń, zabierając papier z domu i nosząc go w kieszeni. Powód był taki, że większość barów dysponowała, szarym, zwykłym, najtańszym, a on miał arystokracką pupę i musiał się podcierać pachnącym, najlepiej kolorowym. Jak sam mówił Oberkow to szlacheckie nazwisko i do czegoś zobowiązuje! Może dlatego władze miasta przyznały mu opiekę środowiskową. Jak to wyglądało, szlachcic, a bez służącej, lokaja. Adam się ucieszył, że w końcu znowu będzie mógł trenować. Jak zaczynał zajęcia z młodzieżą to zainteresowanie było małe. Na początku przyszedł chłopak, który wzrostem go przewyższał. Byli tylko we dwóch. Teraz ten młodzieniec gra na ligowych boiskach i może go w telewizorze obserwować. Jego czarno białe życie zamienił na to, na kolorowym ekranie. Pająk znowu był w swoim żywiole. Kiedy tylko przyszła opiekunka i byli już po wymianie uprzejmości rozpoczął wymachiwanie rękami dołączając głośną werbalizację. Wyglądał nie jak trener, a kierujący na skrzyżowaniu ruchem samochodowym policjant. Brakowało mu tylko gwizdka, bo czapkę z daszkiem miał. Najpierw krzesło, potem stół! Tak się zapędził, w tym co robił, że zapominał o kulach, ściskanych przez jego dłonie, przez co zbił żyrandol i potłukł kubek. Pani dysponowała dużym doświadczeniem zawodowym. Była takim Adamem tylko, że w swoim środowisku pracowniczym i przede wszystkim jeszcze nie na emeryturze. Ciągle w treningu. Pająk po tej krótkiej euforii, widząc, że kobieta stanęła z dala od niego i obserwuje, uspokoił się. Była w bezpiecznym miejscu, gdzie nawet maksymalnie prostując swoje ręce, z przedłużkami w postaci kul, nie mógł jej sięgnąć, a spadające z sufitu potłuczone, szklane elementy nie wymagały od niej stosowania uników. Tego mu brakowało, spokoju. Okazało się, że po mieszkaniu może przemieszczać się bez wsparcia lasek. Poproszony przez kobietę zmiótł szkło z podłogi. Przeprosił, bo umiał się zachować. Pracy oddał siebie. Wraz z wiekiem przestał wiedzieć kim jest. Trenerem, czy człowiekiem. Mówił tak głośno, że sąsiadka  myślała, iż jest u niej w mieszkaniu. Kiedyś nocą słysząc Strzelaj! Dobij! modliła się o szybką śmierć, żeby tylko nie spudłował, bo kaleką być nie chciała. Ciemność w pokoju bez okien przywodziła jej na myśl, że już po wszystkim, że teraz tylko musi poszukać jakiegoś znaku gdzie się udać i wtedy dobiegł wyraz Kurwa! O zmarłych źle się nie mówi myślała i wtedy głośne Wracaj skąd Cię wypierdolili. Tak się tym przeraziła, że następnego dnia w kościele przesiedziała do wieczora. Kłaniać się zaczęła sąsiadom. Opowiadać najbliższym znajomym, że przeżyła śmierć kliniczną i Bóg ją zawrócił, żeby się zmieniła. Adam lubił oglądać mecze nocami, ponieważ często za dnia spał. U niego światło było cały czas włączone, okna zasłonięte, zamknięte, bo latem muchy, a zimą zimno. Tłumaczył to także zamiłowaniem do czytania lokalnej prasy, jak i tej ogólnopolskiej, kolorowej, w której jest więcej zdjęć niż tekstu. Siadał na łóżku z gazetą w rękach i pochylał się do przodu zamiast przybliżać ją do twarzy. Zamykał jedno oko, a to drugie tak się szeroko otwierało, tak bardzo zwiększało swoją objętość, iż miało się wrażenie, że on ma tylko jedno, nie prawe, ani lewe tylko trzecie. A tak się rozszerzając przesuwało się ono na środek. Przy łóżku stało plastikowe wiadro, takie od mopa, do którego nocą sikał. Tak pochylony nad tym wiadrem, zasłonięty gazetą, przywodził na myśl osobę, która zwraca, to, czego z tych przeczytanych informacji nie strawiła. Mu służyły zazwyczaj tylko rubryki sportowe, nekrologi i program telewizyjny. On u mnie grał mówił i przybliżał się jeszcze bardziej do papierowego prostokąta, którego ciemny cień rzucany na wykładzinę był mylony przez opiekunkę z mokrym śladem po moczu. Pytała: Panie Adamie może czas na pieluchomajtki? Z uśmiechem odpowiadał: Jak dożyjesz moich lat, to srając będziesz musiała się trawy trzymać! Adam spał na łóżku jak z bajki o „Księżniczce na ziarnku grochu”. Gąbczasty materac przykrywały dwie, puchowe kołdry, żeby było miękko. Okrywał się także dwiema, a pod poduszką i w jej poszewce chował elementy damskiej bielizny. Majteczki, majtki, biustonosze, skarpetki, rajstopy. Różne kolory, rozmiary. Przyłapany przez opiekunkę przy zmianie pościeli twierdził, iż dostał to za darmo od właściciela sklepu z tanią odzieżą. Mówił, że zbierał to dla tej sąsiadki pomagającej mu przy kąpieli i można by to uznać za wyjaśnienie wystarczające, gdyby nie powycinane ze świerszczyków, powkładane między ubrania, zdjęcia nagich kobiet. To była Adama melatonina. Wstając rano rwał z rolki papier na prostokątne skrawki. Równe dzięki fabrycznie zrobionym nacięciom. Układał je w łazience jeden obok drugiego. Nie tworzył dużej, wielowarstwowej wieży, takiej papierowej jangi. Te prostokąty przypominały bardziej odwrócone karty do gry w memory, do układania pasjansa. Wraz z upływem dnia znikały w drewnianej skrzyneczce. Pogniecione, zużyte nie lądowały w klozecie. Miały spłonąć w piecu i to bez względu na porę roku. Czasami Pająk wyrzucał je do foliowego worka i prosił opiekunkę, by je wyniosła do kosza na śmieci. Kiedyś toaletę mu zapchało. W nocy wylało z niej jak z gejzera i mieszkanie zamieniło się w basen. Kiedy się obudził  łóżko stało w ekskrementach i pomimo tego, że ten wyciek spowodowany był wadliwą instalacją wodociągową i miał miejsce tylko raz, właśnie wtedy, Adam nigdy już nie wrzucił papieru toaletowego do klozetu nawet jak się podcierał. Na stare lata ubierał się w koszulki znanych klubów piłkarskich. Przemieszczając się po chodnikach o kulach, w barwach klubowych mistrza Niemiec, Włoch, czy Hiszpanii, z czapeczką otrzymaną z działu promocji, na której widniała nazwa miasta, był rozpoznawany z daleka. Zimą z tych charakterystycznych elementów ubrania pozostawały kule, a czapkę zamieniał na cieplejszą, bez daszka i zawsze musiała być nałożona napisem na czoło. On u mnie grał! w jego ustach brzmiało jak wyróżnienie, jak powód do dumy dla adresata tego zdania. Może tak było, dopóki Pająk za przejście tą sportową drogą, na której to On zamykał i otwierał szlaban, nie zaczął domagać się zbyt wysokiego myta. Początkowo płacono zwykłym, szczerym dziękuję ale potem wkroczył materializm. Najchętniej dzielili się z nim Ci wdzięczni do śmierci. Trener uratował im życie przyjmując na trening, bo w rodzinnym domu za wzór była butelka wódki. Reszta dawała jak chciała, ponieważ nie czuła, że ma obowiązek, a nawet jeśli, to spłacała to dobrem wobec innych ludzi będących w potrzebie. Adam nie miał dzieci choć, jako swoje potomstwo uważał wszystkich i wszystkie grające w jego drużynie i na stare lata domagał się od nich utrzymania. Po prostu twierdził, że mu się należało. Pajęczynę tkał już dla siebie. Wychodził przed południem i udawał się na przystanek, gdzie kierowcy autobusów miejskich widzieli go z daleka. Tylko on stał najbliżej krawędzi chodnika i machał kulami, jak autostopowicz ręką. Jechał do centrum miasta gdzie rozpoczynał swoją drogę powrotną do mieszkania. Powoli, na czterech nogach, przemieszczał się chodnikami w kierunku miejsc pracy byłych piłkarzy i piłkarek. Wchodził do sklepu, urzędu, biura i prosił o pieniądze, żywność, ubrania, różnego rodzaju gadżety. I tak od Zbyszka do Iwony, a potem od nowa. Raz w miesiącu jedne odwiedziny, gorzej niż ksiądz po kolędzie. Niektórzy nazywali go dziadkiem. Drzwi nie zamykał za dnia i młodzi mogli do niego wejść bez pukania i choć nie był zły to nie omieszkał nadmienić, że kultura tego wymaga. Siadali na krzesło i rozmawiali z nim o sporcie, o swoich problemach, a on jak na dziadka przystało w jednym z nich pomóc potrafił, ratował ich gotówką. Dziadkowe pożyczki, które nie były przez wnuczków i wnuczki spłacane. Młodzi przekładali terminy oddania pieniędzy, a on im ufał i dawał kolejną niewielką kwotę, taką adekwatną do swojego wzrostu. Któregoś razu na kilka dni znikną mu dowód, a po kilku tygodniach listonosz dostarczył pierwsze listy z bankową korespondencją odnośnie zadłużenia, które rzekomo to on zaciągnął. I tak, go też dopadła metoda na wnuczka. Na nic się zdały tłumaczenia, że to niemożliwe, żeby danego dnia był w tym mieście, skoro dzieli go od niego 200 kilometrów, że dowód na dowód, że to nie on, to właśnie dowód, który mu zginął. Długi rosły, a Adam spłacał je wybiórczo i tylko te, które rozłożono mu na niskie raty., zresztą nie czynił tego systematycznie. Liczył na to, że wnuczęta oddadzą, że tak jak on im się przydał, tak teraz oni pomogą lecz został sam z długami, a nie z wnuczętami. Adam uwielbiał śpiewać. Nucił pod nosem melodię i nagle z jego gardła poprzez usta wydobywały się słowa starej przyśpiewki, bardzo wiekowej ponieważ tekst był zazwyczaj znany tylko jemu. Nie potrzebował jednak, aby ktoś się do niego dołączał i nawet był dumny z siebie, że on jeszcze to zna, a inni nawet o tym nie słyszeli. Najczęściej dzielił się z innymi piosenką o Słońcu, którego promienie rozświetlały mrok ludzkich dusz. Słowa refrenu brzmiały następująco: Słońce złociste w promieniach swych wam daje, tą wielką moc, tą siłę, by ziemię uczynić rajem. Któregoś czwartku drzwi do jego mieszkania były zamknięte. Nie zdziwiło to tych, którzy zapukali w nie tego dnia. A gości miał sporo. Najpierw przyszedł listonosz z emeryturą. Miała być pierwszą przez niego mu wypłaconą od momentu kiedy na nią przeszedł. Wcześniej pobierał w placówce bankowej, w której miał założone konto lecz tego miesiąca postanowił, iż będzie odbierał w domu. Taka wygoda, z której sam też chciał skorzystać. Po listonoszu stukali przyjaciele, nie jego tylko jego emerytury. Było ich sporo. Pojawiali się w dzień wypłaty pieniędzy, często dnia następnego, aby później znikać, zmieniając żerowisko. Światło włączone przez całą dobę stało się widzialne na zewnątrz mieszkania dopiero po zmroku. Żółć przebijała się przez zasłony na oknach w pokoju. Telewizor był włączony, a wśród dźwięków z jego głośników nie słyszało się donośnego, grubego głosu Adama. Ekran błyskał niczym niebo zapowiadające burzę. Było głośno prawie jak zwykle, a jednak za cicho, żeby sąsiadka zza ściany mogła usnąć. Żeby nie brak tego jednego dźwięku, tego mamrotania samego do siebie, to by zasnęła, a tak całą noc nasłuchiwała. Rano przyszła opiekunka z kluczem. Drzwi były zamknięte, więc włożyła go do zamka. Przekręcając usłyszała z tyłu głos sąsiadki chyba go nie ma ale... , w tym momencie z drugiej strony drzwi dźwięk metalu uderzającego o podłogę zatrzymał resztę słów. To klucz Adama wypadł z zamka na betonową posadzkę. Wtedy już wiedzieli, że jest. Powolnym krokiem przeszli przez kuchnię. Pchnęli drzwi pokoju, które w związku z tym, że były drewniane swoją wagą powodowały, iż otwierały się powoli. Nigdy nie skrzypiały, aż do tego momentu, co spowodowało pojawienie się gęsiej skórki na ramionach obu pań. Łóżko było puste, krzesła też. A jednak gdzieś wyszedł pomyślały. Wszystko wskazywało, że chyba do sklepu po drugiej stronie ulicy. Włączone światło, telewizor, niepościelone łóżko, talerze z posiłkiem na stole, tak, jakby przed chwilą tam był. Wtedy pojawiła się mucha. Nie wiadomo skąd. Ten najbardziej znienawidzony przez Adama owad zaczął fruwać po pokoju wesoło demonstrując swoją obecność bzyczeniem. Usiadł na telewizorze, segmencie, na talerzu gdzie zanurzył głowę w zimnej już zupie. Potem chwilę odpoczął na przewróconej, niedopitej butelce Krupniku, żeby zanurkować pod stół i wylądować na zimnym, sinym czole Adama. Pająk padł jak mucha powiedziała sąsiadka do opiekunki i zaczęła obchodzić mieszkanie mamrocząc coś pod nosem, a jedyne zrozumiałe słowa z tego co mówiła to teraz będzie moje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz