Piękno Dzieciństwa
Podróż bosonogiego trolla, czyli wędrówka w poszukiwaniu Siebie.
PRZYGOTOWANIA
Ciężko jest być trollem. Szczególnie bosonogim w
mieście, gdzie od takich trolli w butach, aż się roi. Gdzie każdy stopy ma
zasłonięte, ciało jak struna naprężone i maszeruje w tę samą stronę. Trochę się
zrymowało ale to dlatego, że troll Nol był miejscowym krawcem, który zamiast
ubrań szył wierszyki, krótkie rymowanki. Biegał po mieście za wyrazami, gonił
po łąkach za tymi słowami, które spłoszone, przegnane, bądź wystraszone chowały
się gdzieś za kamieniem. Zamieszkiwały górskie strumienie. Wisiały na drzewach
jak liście, wpychały pomiędzy winogron kiście. Czekały na niego w ukryciu, bo
tak naprawdę, każdy ten wyraz pragnął być w stałym użyciu. Przecież słowa są po
to, żeby się okryć uszytą z nich kapotą. Napchać ich sobie w poduszkę i więcej
nie trzymać pod łóżkiem. Tak myślał Nol i one czuły, więc jego wierszyki się nigdy nie
pruły. Nie było w nich dziury, no chyba, że w serze i tylko na pięknym,
tęczowym papierze, gdzie wyraz dziura
był zapisany obok konfitura. Troll
Nol taką opowieść kiedyś usłyszał: Przy Srebrnej Górze siedział mój dziadek w
czarnym kapturze. Za każdym razem, gdy wracał do domu, nie mówiąc nic nikomu,
szedł szybko w butach na górę, bo miał na nich konfiturę. I tak każdego dnia od
nowa, aż razu pewnego buty swe schował. Myślał, że teraz już po kłopocie i
kiedy siądzie w tej czarnej kapocie, w kapturze na głowie przy Srebrnej Górze,
nie będzie miał brudu dłużej. Zdziwił się trochę, kiedy pomiędzy
palcami stóp, poczuł przyjemne chlup, chlup. Wszystko to wina tej Dziury, która
z uśmiechem patrzyła zza chmury. Chciała by dziadek popatrzył do góry i przestał
być taki szary, ponury. Wtedy Tęcza na niebie się pojawiała i dzięki
dziurze konfiturę dziadkowi dawała. Lecz ciężko z nieba rzucić do celu, robi to
wszakże niewielu. Tęcza w słoik trafić chciała lecz zawsze niestety pudłowała.
Słoik ten z domu był przyniesiony, aby wypełnić go kwieciem dla żony. Kiedy tak
z Tęczy na ziemię kapało, dla kwiatów po głowie się dostawało. I tak dzięki
Dziadkowi, Tęczy, Dziurze i konfiturze nie gości na łące szarość dłużej. Troll
Noll przerwał tworzenie, ponieważ za drzewem czekało Zdziwienie. Trzymał w ręku kolorowy, dziadkowy słój, odkręcił
nakrętkę i wtedy Stój. To właśnie
słowo sprawiało, że inne wyrazy nie uciekały. Działało jak zaklęcie, powodowało chwilowe napięcie i w mgnieniu oka Noll był już przy wyrazie. Delikatnie szeptał
mu coś do literki je rozpoczynającej, potem do kończącej i ono bez obawy
wchodziło do słoika, a On tak jak szybko się pojawiał znikał. Pewnego poranka, kiedy Księżyc
hałasował w lesie, krzycząc czy ktoś w
końcu drabinę przyniesie? Pragnąc zejść między drzewa , gdyż tam mógł
popatrzyć jak Słońce się miewa. Promienie które tak bardzo raziły, w cieniu
gałęzi i liści moc swą traciły. I właśnie wtedy Noll pomyślał sobie, mój ty
Księżycu spróbuję na Tobie. Wypuścił Stój
i patrzył jak Księżyc nie na drabinie, a stanął na długim, czerwonym
kominie. Poczekał chwilę, aby sprawdzić, czy to właśnie słowo ma taką samą moc,
jak w przypadku szukanych wyrazów. Miało. Zatrzymało Księżyc na niebie, a i
widok był komiczny, kiedy lewa srebrna stopa cała w sadzy była, prawa za to
paluszkami w szczebel się wczepiła. Nol poprosił Stój o powrót do słoika, bo nie chciał oglądać jak Księżyc fikołka
fika. Spada do komina, bądź z drabiny, ponieważ nie miałby wesołej miny. Upadek
z tak dużej wysokości może doprowadzić do złamania nawet księżycowych kości.
Księżyc złączył kończyny i ruszył szybko w dół tej drabiny, która na dole
oparta o sosnę trzymana była przez panią Wiosnę. Ta pora roku ją podstawiała,
bo w księżycowym blasku się zakochała. Lecz nigdy o tym nie powiedziała i kiedy
Księżyc był już na dole ona czmychała. Tego dnia jednak zobaczyła co siła
sprawcza słowa z Księżycem zrobiła. Nol poszedł szybko do domu chcąc pomyśleć w
jego zaciszu, nad tym co się wydarzyło, przecież już nie jedno słowo wielu
trollom życie odmieniło. Pomimo tego wiele wyrazów w mieście jest niemile
widziana, a ich moc gdzieś ukryta, przetrzymywana. Mówił mu dziadek jak był
jeszcze mały, że każdy z trolli jest doskonały. Wyjątkowość cechuje wszystkich mieszkańców miasteczka, tak jak robione
samemu ciasteczka. Nie te z fabryki, z maszyny, co są jednakowe, lecz takie
przez siebie lepione, pieczone. Mówił mu dziadek Nolu mój drogi do prawdy
zaprowadzą Cię twoje nogi. Zabierz ze sobą słój lecz pozostaw buty, żeby móc
czuć ziemskiej muzyki nuty. Może to wszystko jest dziwne dla Ciebie, więc wołaj
mnie jak będziesz tylko w potrzebie. Dziadek już dawno miasteczko opuścił
lecz kiedy tylko Nol miał jakieś rozterki, nie takie jak wygrać w bierki, a
takie poważne wśród trolli. Na przykład czym posmarować ząb który boli. Jak
szukać wiewiórek mających orzechów cały podwórek. Jak rozmawiać ze strumykiem,
gdzie wiercić dziurę patykiem, żeby posadzić nasionko, na które świeciło Słonko
i deszczu kapało tyle, aby wyrosły zioła, a nie suche badyle. Wtedy Nol pytał,
a On odpowiadał. Dziwna konwersacja dlatego, że rozmawiali, choć wcale ustami
nie poruszali. Słowa niewidzialne leciały
i będąc nad głową Nola, wpadały do niej, jak piłka do bramki, gdy ktoś
strzeli gola. Potem był szum jak na stadionie i słowa szybko po drugiej
stronie, gdzie dziadek na jednej z chmurek brał je do ręki, nawlekał na
sznurek, żeby się nie poplątały i w tej kolejności, co się zjawiły, do jego
głowy maszerowały. Nol więc wyruszył wyposażony, w słój, kapelusz, sweter na
drutach zrobiony, spodnie uszyte przez babcię. W domu zostawił Nol tylko
kapcie, buty i kompas dawno temu popsuty. Zabrał Nol także jedwabny woreczek,
sznurek i mały, magiczny stołeczek. Siadał na nim, gdy przychodziło zmęczenie,
chwilę odpoczął i znów uniesienie. Latał też na nim nad lasem, wodami, gdy
chciał słodkości to nad górami. Będąc na szczycie gdzie dużo lodu wyciągał
słoik z miodem i raczył się miodowym lodem.
Rozpoczął podróż od dokładnego czytania, tego co do przekazania, mapa
miała, która na stołku sobie leżała. Odczytał z mapy trzy informacje, że idąc
prosto dojdzie na stację, gdzie stała lokomotywa, wagony, a w nich olbrzymie
kartony. Druga nowina była taka, że idąc na zachód ma szukać ptaka latającego
tylko o zmroku, o nieprzeciętnym uroku. Trzecim kierunkiem był wschód, to tam
gdzie się uda trollowy lud. Magiczna mapa nie była skończona, bo resztę legendy
to On miał wykonać.
PODRÓŻ
Najpierw skierował
się na wprost. Tuż nieopodal był długi most. Był wykonany z drewna, pięknie
pomalowany, a przejść nim mógł tylko troll, którego serce cieszyło się z teraz,
nie chciało nic więcej. Nol się nie zastanawiał i postawił pierwszą bosą stopę,
potem drugą. Most zaskrzypiał, tak jakby chciał się przywitać. Zadrżeli oboje.
Nol wypełnił się niepokojem, most za to przemawiał ze spokojem. Każde
skrzypnięcie, wtedy gdy w trolla pięcie zjawiało się ukłucie, było znakiem, że
dobrze przez most przechodzi, że właśnie o to chodzi. Ale kiedy bać się
zaczynał skrzypienie ustawało. W stopie już nie bolało. Część mostu przed nim
stawała się niewidzialna odsłaniając malutki strumyk wijący się w dole, jak
długa, rozciągająca się po nocnym odpoczynku dżdżownica. Srebrna, nie różowa,
która zamiast od deszczu się chronić, przed nim się nie chowa. Zatrzymał się
Nol i zobaczył swe myśli. Jak zamiast iść przed siebie, mówił mu głos: zaraz ta przepaść pochłonie Ciebie. Stawał i łapał się
mostu poręczy, myślał, że może on go wyręczy. Zadziała niczym wysuwana drabina,
która po tym jak jest rozłożona, musi się złożyć, bo tak jest zrobiona. Most
pragnął pomóc Nolowi. mógł to zrobić tylko wydając dźwięki, trochę się smucił,
że były to jęki . Troll je słyszał jako skrzypienie, a w głowie rodziło się
skojarzenie. Most wołał do przodu ,
Troll pragnął już dawać chodu. I nic to, że dźwięk jaki docierał mu do ucha, to
była dla głowy zwyczajna podpucha. Ponieważ kiedy był mały, jego kuzynki na
strych go zabrały. Bawili się tam z uśmiechem na twarzy i nikt nie
przypuszczał, że coś się wydarzy. Te coś poprzedziło skrzypienie. Nie jedno
lecz wiele. Potem po długim czasie deska wrzasnęła. Trzask był dość głośny, bo
cała trójka, właśnie na niej stała, a ona już stara utrzymać ich rady nie
dawała. Jak to usłyszeli szybko czmychnęli. Od tamtej pory skrzypienie mu się
kojarzy, z tym co zaraz się wydarzy i choć deska nie pękła, to w jego głowie
strach zawsze resztę sobie dopowie. Zatrzymał się Nol na środku mostu i już
miał zamiar zawracać ale po drugiej stronie, tej z przodu niego nie z tyłu,
pojawił się obłok szarego pyłu. Popatrzył na niego i się opanował. Wpatrywał
nagminnie i maszerował. Nie wiedział dlaczego to właściwie robi. Przestał
mrugać oczami, a pył mu w tym nie przeszkadzał zmieniając swój kształt w
postaci dodające mu wiary. Na przykład dziadek już stary, bo taką jego twarz
zapamiętał. W końcu zrozumiał, że właśnie teraz pokładał Wiarę nie w strachu lecz w Odwadze.
To właśnie one trzymały go w równowadze. Odkręcił słój i z niego Stój jak strzała z łuku wystrzelona,
poleciał wyraz na przywitanie, zaczarowanie. Nol się przedostał na drugą stronę
i podziękował dla mostu. Malowała się przed nim piękna, kolorowa kraina. Drzewa
właśnie przymierzały ubrania, a było tego wybierania. Każde chciało na głowie
nosić kapelusz z liści, taki co innym się już nie wyśni. Bo wszystkie
wierzchołki były ozdabiane takim nakryciem, które rodziło się pod kołdry
przykryciem. W tym właśnie lesie, gdy noc się zjawiała, wszystko dawała .Co za
dnia drzewo śpiąc wymyśliło, tą właśnie rzeczą się je budziło. A teraz jesień
miała zawitać i znowu będzie o czapki pytać. Drzewa już chciały jakiejś
odmiany, więc czapki na kapelusze pozamieniały.
Właśnie w tym lesie tak kolorowym, nikomu nie przyszło nawet do głowy,
żeby szukać Odwagi i Wiary. Był pierwszym trollem, który właśnie
teraz przytulał się do drzew. Obejmował je z tak wielką czułością, że zaczynały
szumieć i coraz więcej zaczął rozumieć. Stój
swoje zrobiło i szybko przy nim się pojawiło. Kiedy Nol odkręcił słój i
podszedł do Wiary, by swoim głosem
jej podziękować, poprosić żeby z nim poszła Do słoja schować. Drzewa się
przeraziły, jak teraz bez niej będą żyły. Wiara
rzekła wtulona w korę, że tutaj każdy pokona najgorszą zmorę i ona też to
uczyniła. Była bez blasku, a teraz świeciła. Wejdzie do słoja pomiędzy słowa i
razem z innymi spróbuje od nowa. Rozjaśni serca tych wszystkich trolli, co lat
wiele temu, przegnali z nich ją nie wiedzieć czemu. Mówiła: Odwagę zabieram, bo bez niej nigdzie się
nie wybieram. Odwaga słysząc co
powiedziała trochę zszarzała i posmutniała. Była to chwilka, krótki momencik
zawahania lecz te dwa słowa nie wyobrażają bez siebie egzystowania. Zresztą kto
przyjdzie do lasu tak olbrzymiego, bez Wiary, Odwagi razem z kolegą. Lub sam,
aby gdzieś w jego głębi przyglądać się Księżyca pełni. Chodzić między drzewami
i cieszyć będąc obdarowanym grzybami. Kto przyjdzie z tych wszystkich trolli, w
których sercach już się nie goją, rany powstające bez liku, ponieważ wyrazy te
dwa ktoś, kiedyś przepędził raz dwa. Każde drzewo, zwierzę słuchało poprzez
czucie. Wietrzyk przygrywał słów pięknej nucie. Dotykał liści, owoców lasu,
przynosząc akordeon zawczasu. Wiara Odwadze się przyglądała, z kolei ona już
nie smutniała. Nol wiedział coś jeszcze, że przecież one zawsze mieszkały we
wnętrzach tych co je kochali. Dopuszczali do głosu, słuchali i tak z drzewami
się pożegnali. A na odchodne te dwa wyrazy krzyknęły, że właśnie tutaj nigdy
ich nie brakowało. Zawsze są w tej gęstwinie i nigdy to nie przeminie. Nol poszedł przed siebie i po dwóch dniach drogi,
zobaczył strumień. Pomoczył w nim nogi. Z dołu był większy, jak mała rzeka.
Teraz się cieszył, że kąpiel go czeka. Wtedy z jedwabnego plecaka głos dobiegł
taboretowy. Po co moczenie, o żadnym
pływaniu nie może być mowy. Przecież
siadając na taborecik, pomyśli zaklęcie i w mig poleci. Nad wodą, nad tą
wilgotną przeszkodą. Pomyślał Nol, pod nosem zamruczał i nawet nie wiedział
kiedy zahuczał, mu puchacz do ucha. Machnął ręką, jakby była to mucha.
Rozgniewało to ptaka, przecież widno było, a mu się obfite śniadanie śniło.
Kiedy go zbudził, ten troll bosonogi, właśnie dokręcał do stołu nogi. Nakrywał
obrus, wiązał pod szyją śliniaczek. Bum i obudził się nasz biedaczek. To, aż
tak bardzo go nie wkurzyło, bo nadal myślał, że to się śniło. Nol wtedy uderzył
go ręką po dziobie. Puchacz huczał: jest
już po Tobie! Sfrunął na Nola z taką siłą, że pomimo, iż nie trafił,
trollowi się chłodno zrobiło. Taboret przyszedł z pomocą, gdyż dysponował
magiczną mocą. Będąc od ptaka o krótki
włos, zniknął, trollowi ratując nos. Puchacze w tym lesie, łapią za dzioby, tak
wieść niesie. Lecz tylko wtedy, gdy są zdenerwowane. Kiedy śpią i są za dnia
gwałtownie wybudzane. Nie byłoby tego złego, co by na dobre nie wyszło ponieważ,
jak tak uciekali, taborecik w przeciwnym kierunku się oddalił. Zmienił trasę
podróży. Tak im się wydawało. Wśród mgieł trzeba było się zdać na Intuicję . Ten wyraz jeszcze nie
dołączył do ich wędrówki. Był w jednym z wagonów w kartonie, i nikt nie
wiedział, że właśnie tonie. We łzach płynących z oczu Smutku, który miał płakać do skutku. Czyli ich oswobodzenia. I już
trzy dni karton, w głęboką studnię zamieniał. Intuicja jednak czuła tego trolla. Widziała w myślach Nola. I ci
którzy ją tutaj umieścili, podróży w głąb siebie nie odbyli. Ona ich
przerażała. Bo kiedy już coś wiedziała, to tak było. Tak jak mówiła to się
kończyło. Tylko rąbek tajemnicy dał się
poznać wszystkim. Słowo Zaufanie było
jej bliskim. Te wyrazy razem współpracowały i siebie nawzajem uzupełniały.
Gdzie było więc Zaufanie. Na pewno
odpowie na to pytanie, jak już z tych słonych łez, otrzepie się jak mokry pies.
Jak Nol już dotrze na stację przy lesie, ponieważ to On ratunek niesie. Troll
tak już przywykł do tego latania, do obserwacji wszystkiego z góry, że zamiast
na dół poleciał w chmury. Kiedy tak one go łaskotały, słowa ze słoja go
zawołały. Usłyszał, że jeszcze nie koniec wędrówki, a materiału do szycia ma
mało. Taborecik obrócił go w drugą stronę i wtedy właśnie zobaczył miejsce,
gdzie gwiazdy się sadowiły. Wszystkie przepiękne podobnie świeciły. Był już tak
blisko, prawie dotykał, kiedy to obraz ten szybko umykał. Tak długo dzisiaj się
unosili, że nie zobaczyli, jak zmrok przybyciem kolejną noc zwiastował. Gwiazdy
pokazał w całej swej krasie. Jakaś krzyknęła: ten blask ma się. Zawtórowały pozostałe, te bardzo duże i bardzo
małe. Jedna gwiazda milczała w tłumie, reszta myślała, że jeszcze nie umie.
Pokazać tym wszystkim co pod obłokami, że nigdy nie siądą tu między nami. Nol
patrzył jak gwiazda staje i całe ciepło wszystkim oddaje. Czy to na ziemi, a może w niebie zawsze ja będę już kochać Siebie i Ciebie.
Tak zaśpiewała, a potem radośnie się roześmiała. Przyglądnął się Nol na gwiazdy
ramiona, niemożliwe to chyba jest ona. To
słowo, uczucie tak wielkie, od niego me serce mięknie. Tak długo poszukiwana, tutaj wśród gwiazd ukrywana. Chodziło komuś o
to, by jej blask stopił się z żarem pozostałych, a wtedy zostałaby tutaj na
zawsze. Gwiazdy jej nie więziły ale tak silnie się do niej tuliły. Tak
bardzo grzały się ciepłem słowa, że choć nie chciały, udało się schować. Miłość, to o niej mowa, mogła wszystko
zacząć od nowa. Ona nie była na czary podatna. Dlatego Nol nie prosił Stój , do worka więc schował słój.
Podleciał blisko Miłości, wstyd w
jego sercu zagościł. Bo przecież kiedy myśleli, że już jej nie chcieli. Wtedy,
kiedy szła uśmiechnięta i potem, kiedy w lochu zamknięta. Tak pięknie nuciła,
jego uwagi też nie zwróciła. Miłość
wyszła przed szereg, powiedziała, że zawsze i wszędzie będzie kochała. Gwiazdy
zamilkły, ucichły wszystkie i tylko Ona raziła błyskiem. Nie dała rad, morałów
nie prawiła, tylko się mocno odbiła. Lecąc w kierunku Nola, wiedziała, że
kochać to wolna wola. Troll zauważył, że
na jednym ze skrzydeł siedziała. Dostrzegł też głowę, dziób srebrzysty. Przecież
to puchacz gwieździsty. Czyli lecąc nie tak jak na mapie było, wcale nie
zabłądzili. Dzięki puchaczom Miłość
zdobyli. Ten w gwiazdy ubrany, był ptakiem niespotykanym, z sercem miłości
oddanym. Teraz wrócimy tą samą drogą, wiem, że nam gwiazdy w tym wszystkim
pomogą. Poczuł to Nol i tak się stało. Nie wiedział czemu, zaufał i zadziałało.
Podróż teraz wiodła w kierunku słowa, które chyba każdy troll chowa. Czekała
cierpliwie jak na Intuicję przystało
i się pojawili. Taborecik wylądował i westchną. Tyle kilometrów zrobili. Nol od
razu pobiegł do wagonu pierwszego , tego małego, rzec można miniaturowego.
Wchodzi do środka i się rozgląda, w rogu wagonu karton spogląda. Kiwa
przecząco. Jej nie ma tutaj, lepiej w
lokomotywie idź i poszukaj. Lecz czemu nie wiedzieć, nigdy nie chciał
powiedzieć. Dlaczego znowu głosu posłuchał, nie tego od pudełka, małego jak
pchełka lecz szepczącego w głowie, że właśnie tutaj jest ta odpowiedź. Gdzie
słowo Intuicja ukryte. Patrzy na
karton, a w rogu coś zmyte. To fragment napisu, cztery literki ....anie. Pewien
już był zawartości kartonika, wziął go do dłoni i szybko umyka. Ponieważ nagle
ruszyła lokomotywa, piszcząc, zabrałeś
jeden więc już się zmywam. Odjeżdżam
z resztą wagonów, aby ocalić tych sześć kartonów. Nol zauważył, że z tyłu lokomotywy, stał
taborecik lecz ledwo żywy. Wezmę i wykorzystam z kartonika Zaufanie, co ma być niech więc się stanie. Taboret ocknął się
podczas turkotu, robiąc lokomotywie trochę kłopotu. Zaciągnął hamulec, wagony
stanęły i wszystkie kartony się wysunęły. Z jednego trysnęła woda jak z gejzera.
Patrzy Nol, a tu się karton otwiera. Na tej fontannie z wody siedziało słowo
oryginalnej urody. To była Ona Intuicja,
a za nią Smutek. Woda to jego rzewnego płaczu skutek. Oba wyrazy podziękowały
za odnalezienie, choć tylko jeden z nich w słoju znalazł schronienie. Nol nie
chciał ze sobą Smutku zabierać. Ten zaczął się mocno upierać, że takie słowo
składową wiersza być musi, licząc, iż w ten sposób wymusi zmianę decyzji
trolla. Nic bardziej mylnego. Smutek nie został Nola kolegą. Troll się
przeciągnął, zrobił przysiadów kilka i nim minęła dłuższa chwilka znowu był
gotowy do drogi i niosły go jego nogi. Tym razem taborecik w worku odpoczywał i
razem z wyrazami rozmowę odbywał. Wiedział Nol, że w słoju jest miejsce już
tylko dla trzech słów. Z worka dobiegło głośne No mów! Radość, Zdrowie,
Wolność. I to będzie ten materiał, z którego uszyje piękne wiersze na szyje, na
głowy ze słów nakrycia, och! aż zachciewa się życia! Wyciągnął mapę z
kieszeni. Z małego kwadracika, po jego rozłożeniu, powstało takie okno na
świat. Jeszcze na wschodzie nie byli i kiedy wszyscy się ucieszyli, że pójdą
tam gdzie budzi się Słońce, gdzie na rozłożystej łące rosną kwiaty pachnące.
Góry i lasy tańczą z radości, gdzie zawsze jest dużo gości. Mapa się wzięła i
zmieniła. Wszystko do góry nogami obróciła. Pogubił się Nol troszeczkę i
postanowił, że porozmawia z dziadkiem chwileczkę. Stanął i wysyłając pytanie
długo nie czekał na odpowiedź na nie. Masz
wnuku Intuicję, Wiarę, Zaufanie, nie trzeba polegać na niej, więc złóż mapę i
włóż do kieszeni, a twa wątpliwość w spokój się zmieni. Kochał dziadka i
pierwszy raz miał ochotę to wykrzyczeć. Z powrotem poszedł w głąb gęstego lasu,
potykając się od czasu do czasu. A to dlatego, że nie obciął paznokci i teraz
czasami się w mech wbijały i go na chwilę zatrzymywały. Szybko jednak od marszu
się spiłowały i więcej wędrówki nie utrudniały. On sam zrozumiał, że zbędne są
buty dla trolli i tak jak od dawna woli, chodzić na boso, myć stopy rosą.
Dotykać mchu i czuć ten chłód, tak pewnie preferuje cały trollowy lud. Nagle
przed jego oczami jaskinia się pojawiła. Wejście do niej było zakryte
pajęczynami. To świadczy o tym, że nikt
tu nie był przed nami. Pomyślał i zaczął je zrywać, by dostać się do
środka. Ciemność całkowicie wypełniała jaskinię i przeraził się, że nic już do
niej się nie zmieści. Coś zapiszczało i wsparcie Odwagi się przydało. Najgłośniej ona ale i wszystkie wyrazy będące
w słoju, krzyczały Do Boju, Do Boju! Wszedł
więc ostrożnie i odkrył, że w głębi od jakichś światełek się kłębi. Latają
tworząc koło świetliste, raz takie malutkie, raz rozłożyste. Był coraz bliżej i
wtedy usłyszał śpiew jakże cudny. To były świetliki. W rytm muzyki się
zbierały, tuliły, odlatywały. Śpiewały pieśń o Radości, wyborów Wolności.
Kiedy się im ukazał wyłaniając z mroku, podfrunęły do niego i czekały. Jak
tylko pozwolenie dostały, że chce się do tańca włączyć, uniosły go do góry. Nol
popatrzył na siebie i nagle blask gwiazdy na niebie pojawił się w jego oczach.
Wglądał teraz jak dziewczyna o złocistych warkoczach, bo świetliki go podnosząc
złapały się za ręce tworząc świetliste liny, długie, wystające z głowy niczym
włosy dziewczyny. Nol zatańczył, zaśpiewał i to robiąc coraz lepiej się miewał.
Wyciągnął słój i wyraz Stój już się
szykował, już atakował lecz nagle Nol do worka schował i słoik i słowo.
Spotkanie Radości, Wolności było jego duchową odnową.
Wiedział, że te wyrazy nie żywią do niego urazy. Pomimo tego, że przez tyle lat
szyjąc wiersze nie korzystał z ich potencjału. Zgodziły się, żeby je zabrał i
zaniósł do pracowni. Odchodząc obserwował tańczące, śpiewające świetliki.
Ciągle się radowały bo wolność wyboru miały. Zostało jeszcze Zdrowie. Gdzie ono ukryte, jak on się
dowie. Wtedy słowa się odezwały i taką radę mu dały: Ten kto, jak w matematyce, doda nas do siebie, odnajdzie Zdrowie, jak w
gwiazdach kierunek wędrówki w potrzebie. Udał się więc troll do domu, żeby
zacząć szyć. Wiedział, że to robiąc w końcu zacznie BYĆ.
SZYCIE
Siedział na
ławce w ogrodzie i się przyglądał przyrody modzie. Jak to natura wszystko
uszyła, jak takie kielichy kwiatom robiła. Owadów ubrania nigdy nie blakły
pomimo prania, jakie im burza fundowała, kiedy to deszczem je zlewała. I nawet
się nie kurczyły, zawsze odpowiedniego rozmiaru były. Przyroda jest krawcem
wspaniałym, można by rzec, że doskonałym. Ponieważ nigdy się nie myliła, a to
dlatego, że sobą była. Poszedł Nol do pracowni tam gdzie dwie, duże maszyny
kurzem pokryte, na obudowach jakieś słowo miały wyryte. Dmuchnął mocno i cały
ten pył, wysoko w powietrze się wzbił. Napisano na nich dużymi literami Szukaj.
Zawsze podczas szycia szukał swego życia. Postawił słój obok jednej z nich i
odkręcił. Najbardziej wyraz Stój się
wiercił. Postanowił Nol, że właśnie od niego zacznie szycie wiersza pierwszego.
Nie stój. Rozpocznie go
zaprzeczeniem, żeby podszyć na końcu twierdzeniem. Czas więc do szycia słów ze słoja, tak się zaczyna praca moja.
Krzyknął w swej głowie i wyjął pierwsze słowo, jak majster cegłę na budowie.
Kiedy rozpoczyna się murowanie, od pierwszej cegły cały dom powstanie. Jednak
Nol szycie rozpoczął od innego wyrazu, przecież wcale nie musi użyć tych ze
słoja od razu. Ma dużo innych słów przy maszynach, nie ma na co czekać trzeba
zaczynać. Moja historia była częścią dziadkowej i teraz ja ją do końca opowiem.
Tam gdzie ta tęcza, a w niej dziura,
gdzie z nieba leje się konfitura. Dziadek zrozumiał, że każde słowo musi być
wypowiadane z głową. Jeśli tak czynisz wierząc w moc jego i jeszcze dołączysz
serce do tego. To Miłość nie będzie
chowana, a Radość zawsze od rana.
Kiedy to po przebudzeniu, uśmiech na twarzy, nie zniknie obojętnie co się
wydarzy. Chyba, że na to pozwolisz, bo przecież ty wiesz co wolisz. Wolność wyboru masz w sobie i każdą
odpowiedź. Kiedy wróci do ciebie Zaufanie,
tak właśnie się stanie. Ufać masz sobie w pierwszej kolejności, wtedy to
właśnie pozbędziesz się złości. Na innych trolli, którym ufałeś lecz po raz
kolejny się oszukałeś. Od siebie wymagaj i rób ile możesz, nie ważne, że komuś
dziś nie pomożesz. Jak sił Ci brak odpocznij bez wyrzutów sumienia, to od nich
ziemia na gorsze się zmienia. Kochaj siebie prawdziwą miłością, nie warunkową,
wtedy to zaczniesz się żywić odnową duchową. Nie Stój, bo robią tak inne trolle, ja tam zawsze za siebie odpowiadać
wolę. Gdy masz czasami smutek w duszy, zaufaj Intuicji ona go skruszy. Uważnie słuchaj co mówi Tobie i zawsze
będąc w podróży miej ją przy sobie.
Pamiętaj, że każda myśl to różne słowa, te nie wypowiedziane, słyszalna
mowa. Możesz je także zapisać, zszyć w wiersze, lecz ty decydujesz co będzie
pierwsze. Który to wyraz otrzyma twą moc, w jaki to dzisiaj okryjesz się koc.
Uszyty przez Ciebie, bo wiedzcie przecie, że każdy jest krawcem choć tego nie
wiecie. O Zdrowiu trochę na koniec pracy, dodajcie słowa ze słoja rodacy.
Wszystkie niech się przytulą do Ciebie, wtedy to właśnie zobaczysz Siebie.
Prawdziwy obraz tego jak żyć i zaczniesz naprawdę trollem Być. A jak już
całością będziesz, na zawsze Zdrowie
zdobędziesz. Nol postanowił, że od jutra otworzy Szkołę Szycia, Prawdziwego Trollowego Życia. Chciał jeszcze poznać
tajemnicę noszenia butów przez trolli, więc na sam koniec dziadkowi mówić
pozwolił. Kiedy tak byłem pod tą dziurą
oblewany tęczową konfiturą, zobaczyłem, że każdy mój paznokieć na stopie, jest
innego koloru. Kiedy tak na nie zerkałem stale się uśmiechałem. Wróciłem do
miasteczka, kupiłem ciasteczka. Zaprosiłem na herbatkę moja przyjaciółkę
Renatkę. Siedzimy, rozmawiamy, ciasteczka jemy lecz wcale się nie śmiejemy,
więc patrzę na moje paznokcie i mam ubaw po łokcie. Renata wystraszona mym
przypływem radości, nie przyszła już nigdy do mnie w gości. W miasteczku
rozpowiedziała, że strasznego upokorzenia doznała. Że jestem jakiś szalony, stale
się śmieję w stopy wpatrzony. Wszystkie trolle jej rację przyznały i butów już
nie ściągały. Wiedząc, że ta historia zbliża się do końca. Pojawił się
Wschód i Nola łokciem trąca. Na mapie został umieszczony, a potem w podróży opuszczony.
Dlaczego pytam Pana tak się stało, że
żadne z Państwa się do mnie nie wybrało. Nol uśmiecha się i rzecze: Co się odwlecze to nie uciecze. Każdy troll
Wschód doceni, kiedy swe życie odmieni:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz