sobota, 25 maja 2019

Piękno Dzieciństwa


Podróż bosonogiego trolla, czyli wędrówka w poszukiwaniu Siebie.

PRZYGOTOWANIA
Ciężko jest być trollem. Szczególnie bosonogim w mieście, gdzie od takich trolli w butach, aż się roi. Gdzie każdy stopy ma zasłonięte, ciało jak struna naprężone i maszeruje w tę samą stronę. Trochę się zrymowało ale to dlatego, że troll Nol był miejscowym krawcem, który zamiast ubrań szył wierszyki, krótkie rymowanki. Biegał po mieście za wyrazami, gonił po łąkach za tymi słowami, które spłoszone, przegnane, bądź wystraszone chowały się gdzieś za kamieniem. Zamieszkiwały górskie strumienie. Wisiały na drzewach jak liście, wpychały pomiędzy winogron kiście. Czekały na niego w ukryciu, bo tak naprawdę, każdy ten wyraz pragnął być w stałym użyciu. Przecież słowa są po to, żeby się okryć uszytą z nich kapotą. Napchać ich sobie w poduszkę i więcej nie trzymać pod łóżkiem. Tak myślał Nol  i one czuły, więc jego wierszyki się nigdy nie pruły. Nie było w nich dziury, no chyba, że w serze i tylko na pięknym, tęczowym papierze, gdzie wyraz dziura był zapisany obok konfitura. Troll Nol taką opowieść kiedyś usłyszał:  Przy Srebrnej Górze siedział mój dziadek w czarnym kapturze. Za każdym razem, gdy wracał do domu, nie mówiąc nic nikomu, szedł szybko w butach na górę, bo miał na nich konfiturę. I tak każdego dnia od nowa, aż razu pewnego buty swe schował. Myślał, że teraz już po kłopocie i kiedy siądzie w tej czarnej kapocie, w kapturze na głowie przy Srebrnej Górze, nie będzie miał brudu dłużej. Zdziwił się trochę, kiedy pomiędzy palcami stóp, poczuł przyjemne chlup, chlup. Wszystko to wina tej Dziury, która z uśmiechem patrzyła zza chmury. Chciała by dziadek popatrzył do góry i przestał być taki szary,  ponury.  Wtedy Tęcza na niebie się pojawiała i dzięki dziurze konfiturę dziadkowi dawała. Lecz ciężko z nieba rzucić do celu, robi to wszakże niewielu. Tęcza w słoik trafić chciała lecz zawsze niestety pudłowała. Słoik ten z domu był przyniesiony, aby wypełnić go kwieciem dla żony. Kiedy tak z Tęczy na ziemię kapało, dla kwiatów po głowie się dostawało. I tak dzięki Dziadkowi, Tęczy, Dziurze i konfiturze nie gości na łące szarość dłużej. Troll Noll przerwał tworzenie, ponieważ za drzewem czekało Zdziwienie. Trzymał w ręku kolorowy, dziadkowy słój, odkręcił nakrętkę i wtedy Stój. To właśnie słowo sprawiało, że inne wyrazy nie uciekały. Działało jak zaklęcie, powodowało chwilowe napięcie i w mgnieniu oka Noll był już przy wyrazie. Delikatnie szeptał mu coś do literki je rozpoczynającej, potem do kończącej i ono bez obawy wchodziło do słoika, a On tak jak szybko się pojawiał znikał. Pewnego poranka, kiedy Księżyc hałasował w lesie, krzycząc czy ktoś w końcu drabinę przyniesie? Pragnąc zejść między drzewa , gdyż tam mógł popatrzyć jak Słońce się miewa. Promienie które tak bardzo raziły, w cieniu gałęzi i liści moc swą traciły. I właśnie wtedy Noll pomyślał sobie, mój ty Księżycu spróbuję na Tobie. Wypuścił Stój i patrzył jak Księżyc nie na drabinie, a stanął na długim, czerwonym kominie. Poczekał chwilę, aby sprawdzić, czy to właśnie słowo ma taką samą moc, jak w przypadku szukanych wyrazów. Miało. Zatrzymało Księżyc na niebie, a i widok był komiczny, kiedy lewa srebrna stopa cała w sadzy była, prawa za to paluszkami w szczebel się wczepiła. Nol poprosił Stój o powrót do słoika, bo nie chciał oglądać jak Księżyc fikołka fika. Spada do komina, bądź z drabiny, ponieważ nie miałby wesołej miny. Upadek z tak dużej wysokości może doprowadzić do złamania nawet księżycowych kości. Księżyc złączył kończyny i ruszył szybko w dół tej drabiny, która na dole oparta o sosnę trzymana była przez panią Wiosnę. Ta pora roku ją podstawiała, bo w księżycowym blasku się zakochała. Lecz nigdy o tym nie powiedziała i kiedy Księżyc był już na dole ona czmychała. Tego dnia jednak zobaczyła co siła sprawcza słowa z Księżycem zrobiła. Nol poszedł szybko do domu chcąc pomyśleć w jego zaciszu, nad tym co się wydarzyło, przecież już nie jedno słowo wielu trollom życie odmieniło. Pomimo tego wiele wyrazów w mieście jest niemile widziana, a ich moc gdzieś ukryta, przetrzymywana. Mówił mu dziadek jak był jeszcze mały, że każdy z trolli jest doskonały. Wyjątkowość cechuje wszystkich mieszkańców miasteczka, tak jak robione samemu ciasteczka. Nie te z fabryki, z maszyny, co są jednakowe, lecz takie przez siebie lepione, pieczone. Mówił mu dziadek Nolu mój drogi do prawdy zaprowadzą Cię twoje nogi. Zabierz ze sobą słój lecz pozostaw buty, żeby móc czuć ziemskiej muzyki nuty. Może to wszystko jest dziwne dla Ciebie, więc wołaj mnie jak będziesz tylko w potrzebie. Dziadek już dawno miasteczko opuścił lecz kiedy tylko Nol miał jakieś rozterki, nie takie jak wygrać w bierki, a takie poważne wśród trolli. Na przykład czym posmarować ząb który boli. Jak szukać wiewiórek mających orzechów cały podwórek. Jak rozmawiać ze strumykiem, gdzie wiercić dziurę patykiem, żeby posadzić nasionko, na które świeciło Słonko i deszczu kapało tyle, aby wyrosły zioła, a nie suche badyle. Wtedy Nol pytał, a On odpowiadał. Dziwna konwersacja dlatego, że rozmawiali, choć wcale ustami nie poruszali. Słowa niewidzialne leciały  i będąc nad głową Nola, wpadały do niej, jak piłka do bramki, gdy ktoś strzeli gola. Potem był szum jak na stadionie i słowa szybko po drugiej stronie, gdzie dziadek na jednej z chmurek brał je do ręki, nawlekał na sznurek, żeby się nie poplątały i w tej kolejności, co się zjawiły, do jego głowy maszerowały. Nol więc wyruszył wyposażony, w słój, kapelusz, sweter na drutach zrobiony, spodnie uszyte przez babcię. W domu zostawił Nol tylko kapcie, buty i kompas dawno temu popsuty. Zabrał Nol także jedwabny woreczek, sznurek i mały, magiczny stołeczek. Siadał na nim, gdy przychodziło zmęczenie, chwilę odpoczął i znów uniesienie. Latał też na nim nad lasem, wodami, gdy chciał słodkości to nad górami. Będąc na szczycie gdzie dużo lodu wyciągał słoik z miodem i raczył się miodowym lodem.  Rozpoczął podróż od dokładnego czytania, tego co do przekazania, mapa miała, która na stołku sobie leżała. Odczytał z mapy trzy informacje, że idąc prosto dojdzie na stację, gdzie stała lokomotywa, wagony, a w nich olbrzymie kartony. Druga nowina była taka, że idąc na zachód ma szukać ptaka latającego tylko o zmroku, o nieprzeciętnym uroku. Trzecim kierunkiem był wschód, to tam gdzie się uda trollowy lud. Magiczna mapa nie była skończona, bo resztę legendy to On miał wykonać.
PODRÓŻ
 Najpierw skierował się na wprost. Tuż nieopodal był długi most. Był wykonany z drewna, pięknie pomalowany, a przejść nim mógł tylko troll, którego serce cieszyło się z teraz, nie chciało nic więcej. Nol się nie zastanawiał i postawił pierwszą bosą stopę, potem drugą. Most zaskrzypiał, tak jakby chciał się przywitać. Zadrżeli oboje. Nol wypełnił się niepokojem, most za to przemawiał ze spokojem. Każde skrzypnięcie, wtedy gdy w trolla pięcie zjawiało się ukłucie, było znakiem, że dobrze przez most przechodzi, że właśnie o to chodzi. Ale kiedy bać się zaczynał skrzypienie ustawało. W stopie już nie bolało. Część mostu przed nim stawała się niewidzialna odsłaniając malutki strumyk wijący się w dole, jak długa, rozciągająca się po nocnym odpoczynku dżdżownica. Srebrna, nie różowa, która zamiast od deszczu się chronić, przed nim się nie chowa. Zatrzymał się Nol i zobaczył swe myśli. Jak zamiast iść przed siebie, mówił mu głos: zaraz ta przepaść  pochłonie Ciebie. Stawał i łapał się mostu poręczy, myślał, że może on go wyręczy. Zadziała niczym wysuwana drabina, która po tym jak jest rozłożona, musi się złożyć, bo tak jest zrobiona. Most pragnął pomóc Nolowi. mógł to zrobić tylko wydając dźwięki, trochę się smucił, że były to jęki . Troll je słyszał jako skrzypienie, a w głowie rodziło się skojarzenie. Most wołał do przodu , Troll pragnął już dawać chodu. I nic to, że dźwięk jaki docierał mu do ucha, to była dla głowy zwyczajna podpucha. Ponieważ kiedy był mały, jego kuzynki na strych go zabrały. Bawili się tam z uśmiechem na twarzy i nikt nie przypuszczał, że coś się wydarzy. Te coś poprzedziło skrzypienie. Nie jedno lecz wiele. Potem po długim czasie deska wrzasnęła. Trzask był dość głośny, bo cała trójka, właśnie na niej stała, a ona już stara utrzymać ich rady nie dawała. Jak to usłyszeli szybko czmychnęli. Od tamtej pory skrzypienie mu się kojarzy, z tym co zaraz się wydarzy i choć deska nie pękła, to w jego głowie strach zawsze resztę sobie dopowie. Zatrzymał się Nol na środku mostu i już miał zamiar zawracać ale po drugiej stronie, tej z przodu niego nie z tyłu, pojawił się obłok szarego pyłu. Popatrzył na niego i się opanował. Wpatrywał nagminnie i maszerował. Nie wiedział dlaczego to właściwie robi. Przestał mrugać oczami, a pył mu w tym nie przeszkadzał zmieniając swój kształt w postaci dodające mu wiary. Na przykład dziadek już stary, bo taką jego twarz zapamiętał. W końcu zrozumiał, że właśnie teraz pokładał Wiarę nie w strachu lecz w Odwadze. To właśnie one trzymały go w równowadze. Odkręcił słój i z niego Stój jak strzała z łuku wystrzelona, poleciał wyraz na przywitanie, zaczarowanie. Nol się przedostał na drugą stronę i podziękował dla mostu. Malowała się przed nim piękna, kolorowa kraina. Drzewa właśnie przymierzały ubrania, a było tego wybierania. Każde chciało na głowie nosić kapelusz z liści, taki co innym się już nie wyśni. Bo wszystkie wierzchołki były ozdabiane takim nakryciem, które rodziło się pod kołdry przykryciem. W tym właśnie lesie, gdy noc się zjawiała, wszystko dawała .Co za dnia drzewo śpiąc wymyśliło, tą właśnie rzeczą się je budziło. A teraz jesień miała zawitać i znowu będzie o czapki pytać. Drzewa już chciały jakiejś odmiany, więc czapki na kapelusze pozamieniały.  Właśnie w tym lesie tak kolorowym, nikomu nie przyszło nawet do głowy, żeby szukać Odwagi i Wiary. Był pierwszym trollem, który właśnie teraz przytulał się do drzew. Obejmował je z tak wielką czułością, że zaczynały szumieć i coraz więcej zaczął rozumieć. Stój swoje zrobiło i szybko przy nim się pojawiło. Kiedy Nol odkręcił słój i podszedł do Wiary, by swoim głosem jej podziękować, poprosić żeby z nim poszła Do słoja schować. Drzewa się przeraziły, jak teraz bez niej będą żyły. Wiara rzekła wtulona w korę, że tutaj każdy pokona najgorszą zmorę i ona też to uczyniła. Była bez blasku, a teraz świeciła. Wejdzie do słoja pomiędzy słowa i razem z innymi spróbuje od nowa. Rozjaśni serca tych wszystkich trolli, co lat wiele temu, przegnali z nich ją nie wiedzieć czemu. Mówiła: Odwagę zabieram, bo bez niej nigdzie się nie wybieram. Odwaga słysząc co powiedziała trochę zszarzała i posmutniała. Była to chwilka, krótki momencik zawahania lecz te dwa słowa nie wyobrażają bez siebie egzystowania. Zresztą kto przyjdzie do lasu tak olbrzymiego, bez Wiary, Odwagi razem z kolegą. Lub sam, aby gdzieś w jego głębi przyglądać się Księżyca pełni. Chodzić między drzewami i cieszyć będąc obdarowanym grzybami. Kto przyjdzie z tych wszystkich trolli, w których sercach już się nie goją, rany powstające bez liku, ponieważ wyrazy te dwa ktoś, kiedyś przepędził raz dwa. Każde drzewo, zwierzę słuchało poprzez czucie. Wietrzyk przygrywał słów pięknej nucie. Dotykał liści, owoców lasu, przynosząc akordeon zawczasu. Wiara Odwadze się przyglądała, z kolei ona już nie smutniała. Nol wiedział coś jeszcze, że przecież one zawsze mieszkały we wnętrzach tych co je kochali. Dopuszczali do głosu, słuchali i tak z drzewami się pożegnali. A na odchodne te dwa wyrazy krzyknęły, że właśnie tutaj nigdy ich nie brakowało. Zawsze są w tej gęstwinie i nigdy to nie przeminie. Nol  poszedł przed siebie i po dwóch dniach drogi, zobaczył strumień. Pomoczył w nim nogi. Z dołu był większy, jak mała rzeka. Teraz się cieszył, że kąpiel go czeka. Wtedy z jedwabnego plecaka głos dobiegł taboretowy. Po co moczenie, o żadnym pływaniu nie może być mowy. Przecież siadając na taborecik, pomyśli zaklęcie i w mig poleci. Nad wodą, nad tą wilgotną przeszkodą. Pomyślał Nol, pod nosem zamruczał i nawet nie wiedział kiedy zahuczał, mu puchacz do ucha. Machnął ręką, jakby była to mucha. Rozgniewało to ptaka, przecież widno było, a mu się obfite śniadanie śniło. Kiedy go zbudził, ten troll bosonogi, właśnie dokręcał do stołu nogi. Nakrywał obrus, wiązał pod szyją śliniaczek. Bum i obudził się nasz biedaczek. To, aż tak bardzo go nie wkurzyło, bo nadal myślał, że to się śniło. Nol wtedy uderzył go ręką po dziobie. Puchacz huczał: jest już po Tobie! Sfrunął na Nola z taką siłą, że pomimo, iż nie trafił, trollowi się chłodno zrobiło. Taboret przyszedł z pomocą, gdyż dysponował magiczną mocą. Będąc  od ptaka o krótki włos, zniknął, trollowi ratując nos. Puchacze w tym lesie, łapią za dzioby, tak wieść niesie. Lecz tylko wtedy, gdy są zdenerwowane. Kiedy śpią i są za dnia gwałtownie wybudzane. Nie byłoby tego złego, co by na dobre nie wyszło ponieważ, jak tak uciekali, taborecik w przeciwnym kierunku się oddalił. Zmienił trasę podróży. Tak im się wydawało. Wśród mgieł trzeba było się zdać na Intuicję . Ten wyraz jeszcze nie dołączył do ich wędrówki. Był w jednym z wagonów w kartonie, i nikt nie wiedział, że właśnie tonie. We łzach płynących z oczu Smutku, który miał płakać do skutku. Czyli ich oswobodzenia. I już trzy dni karton, w głęboką studnię zamieniał. Intuicja jednak czuła tego trolla. Widziała w myślach Nola. I ci którzy ją tutaj umieścili, podróży w głąb siebie nie odbyli. Ona ich przerażała. Bo kiedy już coś wiedziała, to tak było. Tak jak mówiła to się kończyło.  Tylko rąbek tajemnicy dał się poznać wszystkim. Słowo Zaufanie było jej bliskim. Te wyrazy razem współpracowały i siebie nawzajem uzupełniały. Gdzie było więc Zaufanie. Na pewno odpowie na to pytanie, jak już z tych słonych łez, otrzepie się jak mokry pies. Jak Nol już dotrze na stację przy lesie, ponieważ to On ratunek niesie. Troll tak już przywykł do tego latania, do obserwacji wszystkiego z góry, że zamiast na dół poleciał w chmury. Kiedy tak one go łaskotały, słowa ze słoja go zawołały. Usłyszał, że jeszcze nie koniec wędrówki, a materiału do szycia ma mało. Taborecik obrócił go w drugą stronę i wtedy właśnie zobaczył miejsce, gdzie gwiazdy się sadowiły. Wszystkie przepiękne podobnie świeciły. Był już tak blisko, prawie dotykał, kiedy to obraz ten szybko umykał. Tak długo dzisiaj się unosili, że nie zobaczyli, jak zmrok przybyciem kolejną noc zwiastował. Gwiazdy pokazał w całej swej krasie. Jakaś krzyknęła: ten blask ma się. Zawtórowały pozostałe, te bardzo duże i bardzo małe. Jedna gwiazda milczała w tłumie, reszta myślała, że jeszcze nie umie. Pokazać tym wszystkim co pod obłokami, że nigdy nie siądą tu między nami. Nol patrzył jak gwiazda staje i całe ciepło wszystkim oddaje. Czy to na ziemi, a może w niebie zawsze ja będę już kochać Siebie i Ciebie. Tak zaśpiewała, a potem radośnie się roześmiała. Przyglądnął się Nol na gwiazdy ramiona, niemożliwe to chyba jest ona. To słowo, uczucie tak wielkie, od niego me serce mięknie. Tak długo poszukiwana, tutaj wśród gwiazd ukrywana. Chodziło komuś o to, by jej blask stopił się z żarem pozostałych, a wtedy zostałaby tutaj na zawsze. Gwiazdy jej nie więziły ale tak silnie się do niej tuliły. Tak bardzo grzały się ciepłem słowa, że choć nie chciały, udało się schować. Miłość, to o niej mowa, mogła wszystko zacząć od nowa. Ona nie była na czary podatna. Dlatego Nol nie prosił Stój , do worka więc schował słój. Podleciał blisko Miłości, wstyd w jego sercu zagościł. Bo przecież kiedy myśleli, że już jej nie chcieli. Wtedy, kiedy szła uśmiechnięta i potem, kiedy w lochu zamknięta. Tak pięknie nuciła, jego uwagi też nie zwróciła. Miłość wyszła przed szereg, powiedziała, że zawsze i wszędzie będzie kochała. Gwiazdy zamilkły, ucichły wszystkie i tylko Ona raziła błyskiem. Nie dała rad, morałów nie prawiła, tylko się mocno odbiła. Lecąc w kierunku Nola, wiedziała, że kochać to wolna wola. Troll  zauważył, że na jednym ze skrzydeł siedziała. Dostrzegł też głowę, dziób srebrzysty. Przecież to puchacz gwieździsty. Czyli lecąc nie tak jak na mapie było, wcale nie zabłądzili. Dzięki puchaczom Miłość zdobyli. Ten w gwiazdy ubrany, był ptakiem niespotykanym, z sercem miłości oddanym. Teraz wrócimy tą samą drogą, wiem, że nam gwiazdy w tym wszystkim pomogą. Poczuł to Nol i tak się stało. Nie wiedział czemu, zaufał i zadziałało. Podróż teraz wiodła w kierunku słowa, które chyba każdy troll chowa. Czekała cierpliwie jak na Intuicję przystało i się pojawili. Taborecik wylądował i westchną. Tyle kilometrów zrobili. Nol od razu pobiegł do wagonu pierwszego , tego małego, rzec można miniaturowego. Wchodzi do środka i się rozgląda, w rogu wagonu karton spogląda. Kiwa przecząco. Jej nie ma tutaj, lepiej w lokomotywie idź i poszukaj. Lecz czemu nie wiedzieć, nigdy nie chciał powiedzieć. Dlaczego znowu głosu posłuchał, nie tego od pudełka, małego jak pchełka lecz szepczącego w głowie, że właśnie tutaj jest ta odpowiedź. Gdzie słowo Intuicja ukryte. Patrzy na karton, a w rogu coś zmyte. To fragment napisu, cztery literki ....anie. Pewien już był zawartości kartonika, wziął go do dłoni i szybko umyka. Ponieważ nagle ruszyła lokomotywa, piszcząc, zabrałeś jeden więc już się zmywam. Odjeżdżam z resztą wagonów, aby ocalić tych sześć kartonów.  Nol zauważył, że z tyłu lokomotywy, stał taborecik lecz ledwo żywy. Wezmę i wykorzystam z kartonika Zaufanie, co ma być niech więc się stanie. Taboret ocknął się podczas turkotu, robiąc lokomotywie trochę kłopotu. Zaciągnął hamulec, wagony stanęły i wszystkie kartony się wysunęły. Z jednego trysnęła woda jak z gejzera. Patrzy Nol, a tu się karton otwiera. Na tej fontannie z wody siedziało słowo oryginalnej urody. To była Ona Intuicja, a za nią Smutek. Woda to jego rzewnego płaczu skutek. Oba wyrazy podziękowały za odnalezienie, choć tylko jeden z nich w słoju znalazł schronienie. Nol nie chciał ze sobą Smutku zabierać. Ten zaczął się mocno upierać, że takie słowo składową wiersza być musi, licząc, iż w ten sposób wymusi zmianę decyzji trolla. Nic bardziej mylnego. Smutek nie został Nola kolegą. Troll się przeciągnął, zrobił przysiadów kilka i nim minęła dłuższa chwilka znowu był gotowy do drogi i niosły go jego nogi. Tym razem taborecik w worku odpoczywał i razem z wyrazami rozmowę odbywał. Wiedział Nol, że w słoju jest miejsce już tylko dla trzech słów. Z worka dobiegło głośne No mów! Radość, Zdrowie, Wolność. I to będzie ten materiał, z którego uszyje piękne wiersze na szyje, na głowy ze słów nakrycia, och! aż zachciewa się życia! Wyciągnął mapę z kieszeni. Z małego kwadracika, po jego rozłożeniu, powstało takie okno na świat. Jeszcze na wschodzie nie byli i kiedy wszyscy się ucieszyli, że pójdą tam gdzie budzi się Słońce, gdzie na rozłożystej łące rosną kwiaty pachnące. Góry i lasy tańczą z radości, gdzie zawsze jest dużo gości. Mapa się wzięła i zmieniła. Wszystko do góry nogami obróciła. Pogubił się Nol troszeczkę i postanowił, że porozmawia z dziadkiem chwileczkę. Stanął i wysyłając pytanie długo nie czekał na odpowiedź na nie. Masz wnuku Intuicję, Wiarę, Zaufanie, nie trzeba polegać na niej, więc złóż mapę i włóż do kieszeni, a twa wątpliwość w spokój się zmieni. Kochał dziadka i pierwszy raz miał ochotę to wykrzyczeć. Z powrotem poszedł w głąb gęstego lasu, potykając się od czasu do czasu. A to dlatego, że nie obciął paznokci i teraz czasami się w mech wbijały i go na chwilę zatrzymywały. Szybko jednak od marszu się spiłowały i więcej wędrówki nie utrudniały. On sam zrozumiał, że zbędne są buty dla trolli i tak jak od dawna woli, chodzić na boso, myć stopy rosą. Dotykać mchu i czuć ten chłód, tak pewnie preferuje cały trollowy lud. Nagle przed jego oczami jaskinia się pojawiła. Wejście do niej było zakryte pajęczynami. To świadczy o tym, że nikt tu nie był przed nami. Pomyślał i zaczął je zrywać, by dostać się do środka. Ciemność całkowicie wypełniała jaskinię i przeraził się, że nic już do niej się nie zmieści. Coś zapiszczało i wsparcie Odwagi się przydało. Najgłośniej ona ale i wszystkie wyrazy będące w słoju, krzyczały Do Boju, Do Boju! Wszedł więc ostrożnie i odkrył, że w głębi od jakichś światełek się kłębi. Latają tworząc koło świetliste, raz takie malutkie, raz rozłożyste. Był coraz bliżej i wtedy usłyszał śpiew jakże cudny. To były świetliki. W rytm muzyki się zbierały, tuliły, odlatywały. Śpiewały pieśń o Radości, wyborów Wolności. Kiedy się im ukazał wyłaniając z mroku, podfrunęły do niego i czekały. Jak tylko pozwolenie dostały, że chce się do tańca włączyć, uniosły go do góry. Nol popatrzył na siebie i nagle blask gwiazdy na niebie pojawił się w jego oczach. Wglądał teraz jak dziewczyna o złocistych warkoczach, bo świetliki go podnosząc złapały się za ręce tworząc świetliste liny, długie, wystające z głowy niczym włosy dziewczyny. Nol zatańczył, zaśpiewał i to robiąc coraz lepiej się miewał. Wyciągnął słój i wyraz Stój już się szykował, już atakował lecz nagle Nol do worka schował i słoik i słowo. Spotkanie Radości, Wolności było jego duchową odnową. Wiedział, że te wyrazy nie żywią do niego urazy. Pomimo tego, że przez tyle lat szyjąc wiersze nie korzystał z ich potencjału. Zgodziły się, żeby je zabrał i zaniósł do pracowni. Odchodząc obserwował tańczące, śpiewające świetliki. Ciągle się radowały bo wolność wyboru miały. Zostało jeszcze Zdrowie. Gdzie ono ukryte, jak on się dowie. Wtedy słowa się odezwały i taką radę mu dały: Ten kto, jak w matematyce, doda nas do siebie, odnajdzie Zdrowie, jak w gwiazdach kierunek wędrówki w potrzebie. Udał się więc troll do domu, żeby zacząć szyć. Wiedział, że to robiąc w końcu zacznie BYĆ.
SZYCIE
 Siedział na ławce w ogrodzie i się przyglądał przyrody modzie. Jak to natura wszystko uszyła, jak takie kielichy kwiatom robiła. Owadów ubrania nigdy nie blakły pomimo prania, jakie im burza fundowała, kiedy to deszczem je zlewała. I nawet się nie kurczyły, zawsze odpowiedniego rozmiaru były. Przyroda jest krawcem wspaniałym, można by rzec, że doskonałym. Ponieważ nigdy się nie myliła, a to dlatego, że sobą była. Poszedł Nol do pracowni tam gdzie dwie, duże maszyny kurzem pokryte, na obudowach jakieś słowo miały wyryte. Dmuchnął mocno i cały ten pył, wysoko w powietrze się wzbił. Napisano na nich dużymi literami Szukaj. Zawsze podczas szycia szukał swego życia. Postawił słój obok jednej z nich i odkręcił. Najbardziej wyraz Stój się wiercił. Postanowił Nol, że właśnie od niego zacznie szycie wiersza pierwszego. Nie stój. Rozpocznie go zaprzeczeniem, żeby podszyć na końcu twierdzeniem. Czas więc do szycia słów ze słoja, tak się zaczyna praca moja. Krzyknął w swej głowie i wyjął pierwsze słowo, jak majster cegłę na budowie. Kiedy rozpoczyna się murowanie, od pierwszej cegły cały dom powstanie. Jednak Nol szycie rozpoczął od innego wyrazu, przecież wcale nie musi użyć tych ze słoja od razu. Ma dużo innych słów przy maszynach, nie ma na co czekać trzeba zaczynać. Moja historia była częścią dziadkowej i teraz ja ją do końca opowiem. Tam gdzie ta tęcza, a w niej dziura, gdzie z nieba leje się konfitura. Dziadek zrozumiał, że każde słowo musi być wypowiadane z głową. Jeśli tak czynisz wierząc w moc jego i jeszcze dołączysz serce do tego. To Miłość nie będzie chowana, a Radość zawsze od rana. Kiedy to po przebudzeniu, uśmiech na twarzy, nie zniknie obojętnie co się wydarzy. Chyba, że na to pozwolisz, bo przecież ty wiesz co wolisz. Wolność wyboru masz w sobie i każdą odpowiedź. Kiedy wróci do ciebie Zaufanie, tak właśnie się stanie. Ufać masz sobie w pierwszej kolejności, wtedy to właśnie pozbędziesz się złości. Na innych trolli, którym ufałeś lecz po raz kolejny się oszukałeś. Od siebie wymagaj i rób ile możesz, nie ważne, że komuś dziś nie pomożesz. Jak sił Ci brak odpocznij bez wyrzutów sumienia, to od nich ziemia na gorsze się zmienia. Kochaj siebie prawdziwą miłością, nie warunkową, wtedy to zaczniesz się żywić odnową duchową. Nie Stój, bo robią tak inne trolle, ja tam zawsze za siebie odpowiadać wolę. Gdy masz czasami smutek w duszy, zaufaj Intuicji ona go skruszy. Uważnie słuchaj co mówi Tobie i zawsze będąc w podróży miej ją przy sobie.  Pamiętaj, że każda myśl to różne słowa, te nie wypowiedziane, słyszalna mowa. Możesz je także zapisać, zszyć w wiersze, lecz ty decydujesz co będzie pierwsze. Który to wyraz otrzyma twą moc, w jaki to dzisiaj okryjesz się koc. Uszyty przez Ciebie, bo wiedzcie przecie, że każdy jest krawcem choć tego nie wiecie. O Zdrowiu trochę na koniec pracy, dodajcie słowa ze słoja rodacy. Wszystkie niech się przytulą do Ciebie, wtedy to właśnie zobaczysz Siebie. Prawdziwy obraz tego jak żyć i zaczniesz naprawdę trollem Być. A jak już całością będziesz, na zawsze Zdrowie zdobędziesz. Nol postanowił, że od jutra otworzy Szkołę Szycia, Prawdziwego Trollowego Życia. Chciał jeszcze poznać tajemnicę noszenia butów przez trolli, więc na sam koniec dziadkowi mówić pozwolił. Kiedy tak byłem pod tą dziurą oblewany tęczową konfiturą, zobaczyłem, że każdy mój paznokieć na stopie, jest innego koloru. Kiedy tak na nie zerkałem stale się uśmiechałem. Wróciłem do miasteczka, kupiłem ciasteczka. Zaprosiłem na herbatkę moja przyjaciółkę Renatkę. Siedzimy, rozmawiamy, ciasteczka jemy lecz wcale się nie śmiejemy, więc patrzę na moje paznokcie i mam ubaw po łokcie. Renata wystraszona mym przypływem radości, nie przyszła już nigdy do mnie w gości. W miasteczku rozpowiedziała, że strasznego upokorzenia doznała. Że jestem jakiś szalony, stale się śmieję w stopy wpatrzony. Wszystkie trolle jej rację przyznały i butów już nie ściągały. Wiedząc, że ta historia zbliża się do końca. Pojawił się Wschód i Nola łokciem trąca. Na mapie został umieszczony, a potem w podróży opuszczony. Dlaczego pytam Pana tak się stało, że żadne z Państwa się do mnie nie wybrało. Nol uśmiecha się i rzecze: Co się odwlecze to nie uciecze. Każdy troll Wschód doceni, kiedy swe życie odmieni:)   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz